Nasi w Afryce, cześć II

  • warning: readfile(http://cw.money.pl/mapki_pogoda_mala.html): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/jarek/www/falenica.pl/drupal-6.38/includes/common.inc(1769) : eval()'d code on line 1.
  • warning: readfile(http://cw.money.pl/u_kursy_nbp.html): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/jarek/www/falenica.pl/drupal-6.38/includes/common.inc(1769) : eval()'d code on line 1.
  • warning: readfile(http://cw.money.pl/u_wiadomosci_kraj.html): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/jarek/www/falenica.pl/drupal-6.38/includes/common.inc(1769) : eval()'d code on line 2.
  • warning: readfile(http://cw.money.pl/u_wiadomosci_swiat.html): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/jarek/www/falenica.pl/drupal-6.38/includes/common.inc(1769) : eval()'d code on line 3.

Poniżej przedstawiamy drugi list, od naszego specjalnego wysłannika z RPA:

Jadąc z lotniska na misje pierwsze co przykuło moja uwagę to przestrzeń.
Jedziesz samochodem piękna asfaltowa droga i naokoło nic poza trawami i drzewami. Ogromne równiny.
Mijasz co jakiś czas jakąś wioskę, bądź miasto i znowu wielka równina. Zbliżając się już w okolice misji da się zauważyć pasmo Gór Smoczych. Na początku mojego przyjazdu szare, pełne suchych drzew i traw, czekające na deszcz. Teraz jednak okryte zielonym płaszczem.
Zaczęły się opady i wszystko wróciło do życia.
Skręcamy z głównej drogi i wjeżdżamy do wioski, mijamy dzieci, które w żółto-niebieskich mundurkach wracają ze szkoły. Uśmiechnięte i wesołe, wszystkie nam machają. Po chwili widzimy ogromnie duży mur z drutem kolczastym i wjeżdżamy na teren misji. Podjeżdżamy pod dom Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Alejka otoczona jest jakarandami, które właśnie kwitną na fioletowo. Jest pięknie.
Rozmowa, tydzień adaptacyjny i zaczynamy prace... roboty od zatrzęsienia. Na terenie całej misji znajdują się dwie szkoły podstawowe. Pierwsza to Siloe, dla dzieci niewidomych lub słabowidzących z internatem, a druga Vrederust dla dzieci z pobliskich wiosek, która powoli staje się również liceum integracyjnym.
Rok szkolny tutaj kończy się wraz z początkiem grudnia tak wiec plan działania jest taki ze razem z Benkiem i Natalia, dwójką wolontariuszy, z którymi tutaj przyleciałam, i siostra Fides, która jest dyrektorką Vrederust ustalamy wstępny plan i wcielamy go w życie. W ciągu tygodnia rano pomoc siostrom w porządkowaniu sal, układaniu przeróżnych rzeczy, drukowaniu i uzupełnianiu dokumentów ze szkoły, a popołudniami zajęcia z dziećmi.
Głownie było to organizowanie im zajęć W-F oraz lekcji języka angielskiego. Nie jest to proste zadanie gdyż najmłodsze dzieci maja po siedem-osiem lat więc dogadać się z nimi po angielsku nie sposób, ale poprzez zabawę i śpiewanie spędzamy miło czas, a dzieci się czegoś uczą. Zabieraliśmy je również do pokoju z zabawkami, bądź do sali gdzie jest mały basen z kulkami i piłki do skakania.
Wieczorami zaś zazwyczaj chodziłam do internatów i pomagałam w lekcjach, głównie z matematyki. Dzieci są żądne wiedzy, tylko niestety nauczyciele nie są tutaj najlepsi i wygląda na to, że nie poświęcają im odpowiednio dużo uwagi.
Tak zleciał nam czas do początku grudnia, później dzieci z internatów wyjechały do domów i w całym Siloe zrobiło się cicho i mniej kolorowo.

Nasz codzienny plan uległ zmianie, przez pierwsze 2 tygodnie wakacji rano razem z Benkiem prowadziliśmy kurs języka angielskiego dla dzieci z wioski, które skończyły szkołę podstawową i idą do liceum, Natalia zaś puszczała młodszym uczniom filmy lub po prostu spędzała z nimi czas. Popołudnie mijały nam mniej ciekawie, bo znowu sprzątanie i ustawianie sal lekcyjnych i tym podobne zajęcia.
Kurs wyszedł bardzo fajnie, dzieci chętnie przychodziły, na zajęciach słuchały, a po nich chętnie zostawały na jakiś czas aby z nami porozmawiać i się wspólnie pobawić. Po zakończeniu kursu dzieci jeszcze przychodziły przez tydzień, wiec oglądaliśmy wspólnie filmy, rozmawialiśmy, graliśmy w berka i inne zabawy. Raz dzieci zabrały nas na wycieczkę, oprowadziły po wiosce, pokazały gdzie kto mieszka i było bardzo sympatycznie. Niektóre domy były naprawdę biedne, ale nikt się nie wstydził swojego domu i to było fajne.
Wzbudzaliśmy wielkie zainteresowanie, niektórzy ludzie byli dla nas bardzo sympatyczni, niektórzy specjalnie się nami nie przejmowali, ale wyprawa była bardzo udana. To był tak naprawdę pierwszy raz kiedy widzieliśmy wioskę tak dobrze, zwykle nasze zwiedzanie kończyło się na najbliższym sklepie, lub po prostu oglądaniem przez szybę z samochodu. Siostry raczej wolą żebyśmy sami nie wychodzili poza teren misji, bo czasem bywa niebezpiecznie. Chociaż z tego co mówią miejscowi, to tylko wieczorami i w nocy lepiej samemu nie chodzić.
Teraz już widujemy cześć dzieci tylko w kościele.
Tak więc zaczął się okres wyczekiwania na powrót dzieci.

Afryka prezentuje nam się bardzo ciekawie, zdarzają się dni potwornie gorące i duszne, jedyny ratunek to cień. Czasami jest to męczące, ale widoki wszystko rekompensują. Burze są tu niesamowite, pełne błyskawic i bardzo gwałtowne, noce piękne, rozgwieżdżone.
Udało nam się parę razy pojechać do najbliższego miasta na zakupy i zwiedzanie. Nie jest to nic nadzwyczajnego, podobnie jak w trochę mniejszym mieście w Polsce. Ceny są podobne, a życie tętni głownie w centrach handlowych. Jedyne miejsce gdzie jest ciekawie, kolorowo i głośno to w dzielnicy murzyńskiej. Pełne ulice straganów z owocami, saloniki fryzjerskie na chodniku, dużo sklepów z przeróżnymi sprzętami i ubraniami głownie sprowadzanych z Chin.

Z większych wycieczek udało się nam pojechać na tzw. „safari”, czyli do parku gdzie mieliśmy możliwość zobaczyć, żyrafy, antylopy, strusie, hienę i lwy. Udało mi się nawet pogłaskać małe lwiątko. Bardzo fajne przeżycie.
Druga wyprawa to było pójście w góry, na które wybieraliśmy się już prawie od początku przyjazdu, a udało się to nam dopiero tydzień temu. Było gorąco, słońce przygrzewało, ale pomimo tego wspięliśmy się na sam szczyt i widok stamtąd był przepiękny. Widzieliśmy całą misję, pasmo okolicznych gór i wielka przestrzeń. Postanowiliśmy wracać inna trasa niż tą, którą weszliśmy, ale okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, gdyż musieliśmy skakać miedzy drzewami, wysokimi krzewami i trawami po kamieniach. Przechodziliśmy też przez terytorium pawianów, które się nam bacznie przyglądały i napędziły nam trochę strachu, ale na szczęście nie wyglądały na takie, które by chciały nas zaatakować. Tak wiec wróciliśmy cali, zdrowi i uśmiechnięci od ucha do ucha.
Czas nam tu mija różnie, czasami ciężko być tak daleko od domu, ale jeżeli w zamian za moją pracę dostaje uśmiech dzieci, to nic więcej mi nie potrzeba.
Do tej pory jest to największa wyprawa mojego życia i ogromne doświadczenie.
Mam nadzieję, że Święta Bożego Narodzenia w Falenicy jak zawsze przebiegły wszystkim w atmosferze miłości i przyjaźni.

Pozdrawiam gorąco z pełnej komarów Afryki
ZIU

Odpowiedzi

Miło jest...

coś poczytać, co jest z tak daleka:-).
Pozdrawiamy RPA i ludzi dobrej woli:-D
j.