Którędy do wyjścia?...

„Whats App” jest takim komunikatorem, którego ci, którzy ukończyli już 40 lat używają do detoksu przed otaczającą nas rzeczywistością. Przesyłanym memom towarzyszą informacje zwrotne. I tak ostatnio jeden z kolegów napisał: „Najchętniej wyjechałbym STĄD do normalnego kraju na Zachodzie”. Ja na to odpowiedziałem: „Cierp i pokutuj”…

**

Gdy w 1991 roku wybrałem się w 20 godzinną podróż autokarem do Amsterdamu (już nigdy więcej nie zdobyłem się na taki wyczyn i dlatego też zawsze unikałem (przed pandemią C-19) tzw. wakacyjnych objazdówek) to wówczas byłem nawet zadowolony, że ten mój „dziewiczy” paszport zdobędzie kilka pieczątek. – Okazało się jednak, że jedyną pieczątkę dostałem na granicy polsko-niemieckiej i tylko na niej stałem w kolejce, bo wtedy to była granica UE. Ostatni raz wspomnienie „obywatela spoza UE” wróciło na lotnisku Chopina, gdy wracaliśmy z Czarnogóry i nic się nie zmieniło – bo jak pamiętam zawsze to czekanie na spotkanie z pogranicznikiem nie budziło mojej sympatii, gdy inni swobodnie przechodzili bramką „UE citizens”

Kilka lat wstecz klient zaproponował biznesową kolację w knajpie na Rozdrożu, z tą intencją, że będzie to delikatny powrót do klimatów PRL-u. Byliśmy wówczas świadkami „odprawy” KOD-wców, którzy po jakieś manifestacji całkiem dobrze się bawili przy sąsiednim, połączonym z kilku stolików, stole. W tamtym okresie Komitet Obrony Demokracji uważałem za takie trochę inne „kółko różańcowe”. Kilka miesięcy później samospalenia dokonał „Szary człowiek” i zaczęło się robić coraz straszniej...

Dziś za sprawą wczorajszego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego jesteśmy na ustach Europy. Moja ulubiona hiszpańska gazeta El Pais podaje informacje o Polsce jako najważniejszą wiadomość dnia i zauważa, że w stolicy wspólnoty panuje przekonanie, że UE przeżywa przełomowy moment w swojej historii o znaczeniu podobnym do momentów, gdy strefa euro była na skraju rozbicia przez Grecję czy referendum w sprawie Brexitu, które doprowadziło do odejścia UK. Hiszpański dziennik dodaje, że Bruksela wciąż liczy na zmianę sytuacji w Polsce dodając przy tym, że chodzi o kraj, w którym opinia publiczna według sondaży wyraźnie opowiada się za członkostwem w UE.

Być może przynajmniej niektórzy ( a chciałbym wierzyć, że większość) pyta samych siebie, o co chodzi, czy znów chodzi tylko o pieniądze, które reklamowano na bilbordach jako „770”? Ale jeśli tak, to jak należy odczytywać wystąpienie prezesa NBP, że pieniędzy u nas dostatek, że mega sukces gospodarczy – największy od rozbiorów i świat stoi w kolejce, aby kupować nasze papiery dłużne?

Odpowiedź zapewne prosta nie jest, ale na dwa głosy, a może i trzy zwrócę uwagę…

- Na początek wracam do „Całkiem zwyczajnego kraju”, gdzie autor zwraca uwagę czytelnika na dwa wydarzenia, jakie miały miejsce w 2015 roku. Pierwsze to porażka partii SLD, która popełniła błąd idąc do wyborów jako koalicja i nie była w stanie przekroczyć progu 8%, a PIS uzyskało 37,5 % głosów, czego jak twierdzi prof. B. Porter-Szucs nie można w żaden sposób określić jako silnego mandatu, jednak porażka SLD, której zabrakło 68 951 głosów wyrażona inaczej 0,2 % osób uprawnionych do glosowania lub 0,4 % osób głosujących w tych wyborach pozwoliła PiS na samodzielne rządy pod szyldem Zjednoczonej Prawicy. Amerykański historyk wskazuje jeszcze na jeden fakt – do roku 2015 frekwencja na prowincji oscylowała wokół 20 – 30 %, podczas gdy w dużych ośrodkach miejskich była w okolicy 60 % uprawnionych do głosowania. W 2015 roku pierwszy raz prowincjonalny elektorat doszedł do wniosku, że oto pojawiła się na scenie partia, na którą warto postawić i tłumnie ( jak na nasze realia) udał się do urn. Od tamtych wyborów frekwencja w małych ośrodkach miejskich i na wsiach równoważy głosy metropolii, co zdecydowanie utrudnia opozycji powrót do władzy.

- Drugi głos to głos Leszka Millera, który słusznie zauważył, że jest jeśli nie jedynym, to jednym z naprawdę nielicznych polityków, który w minionym i obecnym systemie politycznym piastował najwyższe stanowiska w państwie i tak pewnego razu sącząc dobry alkohol z jednym z najwyższych polityków UE usłyszał, że wraz z A. Kwaśniewskim oszukali „Brukselę” opowiadając o Polsce, jakiej nie było i nie ma. Że gdyby oni wiedzieli wówczas to, co dzisiaj wiedzą i widzą, to by Polski do wspólnoty nie przyjęli. Nie do końca się z tym zgodzę, bo decyzja o włączeniu RP w struktury UE była w dużej mierze podyktowana wizją prawie 40 milionowego „wygłodniałego” rynku zbytu i taniej siły roboczej, dla którego warto było nieco nagiąć warunki przyjęcia. Ale fakt jest faktem – potrafimy zrobić tak, aby było o nas głośno.

- I trzeci głos - wydłuża się lista osób godnych upamiętnienia. I tak do A. Leppera za: „ Wersalu już w Sejmie nie będzie”, do B. Sienkiewicza za: „ …i kamieni kupa”, dołączył M. Stuhr za słowa: „Po prostu tacy jesteśmy i tego chcemy. Nie szczepimy się, nienawidzimy czarnych, Żydów, pedałów, nie chcemy pomagać innym, gardzimy nauką, sztuką i prawem. Mamy w du*** trójpodział władzy i wolne media.”.

A w kolejce zapewne czeka już reżyser „dubeltowego” Wesela – W. Smarzowski, którego Polaków porter własny ma dziś premierę w kinach.

To jacy jesteśmy związane jest również z nakładem książki, którą zachwalają czytelnikom: Francis Fukuyama, Timothy Snyder, „The Guardian”, „The Washington Post”, „The Wall Street Journal” i „The New York Times”. Otóż książka - “Tak umierają demokracje” została wydana przez wydawnictwo Librerte w nakładzie …3000 egzemplarzy (szacun dla Liberte za ujawnienie „tajemnicy handlowej” ) w 38 milionowym kraju! Wydawca nie wierzył, że czytelników może być więcej …

Dwóch politologów będących ekspertami w zakresie kryzysów demokracji postanowiło uświadomić Amerykanom, że oni sami nie mogą już spać spokojnie, że demokracje umierają nie tylko w wyniku wojskowych zamachów, ale również w wyniku działań rządów wybranych w …demokratycznych wyborach.

Steven Levitsky i Daniel Ziblatt we wprowadzeniu piszą tak…

„Wiele rządowych prób obalenia demokracji ma charakter „legalny” – w takim sensie, że są zatwierdzane ustawodawczo lub uznawane przez sądy. Mogą być nawet przedstawiane jako próba „ulepszenia” demokracji – chęć poprawy wydajności sądownictwa, walki z korupcją czy też uporządkowania wyborów.
Gazety są wciąż wydawane, jednak dziennikarze zostają przekupieni lub zmuszeni do autocenzury na skutek zastraszania. Obywatele wciąż mogą krytykować rząd, jednak często borykają się z problemami związanymi z podatkami lub innymi kwestiami prawnymi, co z kolei powoduje popłoch w społeczeństwie. Ludzie nie od razu zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje. Wielu nadal wierzy, że żyje w ustroju demokratycznym.”

*

Wieczorem 2 października sąsiadka zdjęła „biało-czerwoną” tym samym dotrzymując słowa, że flaga narodowa będzie wisiała przez 63 dni. Dziś dostała od „niewidzialnej ręki” flagę UE.

j.