Dziadersi i ciągłość historii...

Parafrazując Adasia Miauczyńskiego…
„ 28 lat z moich 57 zniszczył mi komunizm. Dzieła zniszczenia dokończyła demokracja”.
- Czy dziaders i pierdziel to tylko metryka, czy może raczej stan umysłu? Czy w tym wypadku chodzi tylko o stosunek do kobiet i do protestów na ulicy, czy może jednak o szerszy ogląd nie tylko własnego podwórka i kraju? Czy dziaderstwo jest dziedziczne, czy nabyte? A co mówi definicja?

**
„(…) Dziad jest w języku polskim od zarania dziejów, dziaders pojawił się w polszczyźnie niedawno. „Dziaders dziadersowi nierówny, bo wyraz ten ma trzy znaczenia. Znaczenie, które wykształciło się w ostatnich tygodniach można sprowadzić do następującej definicji: Dziaders to bardzo niechętna, nawet pogardliwa nazwa polityka lub innej wpływowej osoby, zwłaszcza mężczyzny, protekcjonalnie odnoszącego się do kobiet" – tłumaczy językoznawczyni z Uniwersytetu Warszawskiego. Jak podkreśla dr Agata Hącia, o byciu dziadersem nie decydują ani wiek, ani płeć. "Dziadostwo i dziaderstwo zależą od sposobu myślenia oraz postawy" (..)/radio WRD.

I tak oto oddycham z ulgą, bo nie jestem ani osobą wpływową, ani politykiem - nawet piątego garnituru. Zawsze obchodziłem 8 marca inaczej niż wręczając tulipana i lądując na wersalce. Ciekaw jestem, jak w tym roku będzie wyglądał Międzynarodowy Dzień Kobiet w RP i czy polskie kobiety po raz kolejny podejdą do jego obchodów ze znaną dotąd pobłażliwością?

*

Serce wolności…
„Lecę chyba do Londynu, do tych Brytyjczyków synów
Matka Polka już nie karmi, nie mam za co żyć
Już trzydziestka mnie przegania a ja ciągle bez mieszkania
Dobrze, że lodówka pełna, to rodziców gest

Koniec z końcem się nie widzi, bo mamoną rządzą Żydzi
Nie chcę, ale muszę jechać - niech to wszystko szlag!
Może funty zmienią kartę, może cudem, jakimś fartem
Życie do mnie się uśmiechnie i zawołam - hej!” / Witek muzyk ulicy/

Jeżeli jednak przyjąć za dobrą monetę, że dziaderstwo nie jest kwestią wieku, to może jest ono kwestią wykształcenia? Ale przecież wykształcenie (mimo apeli) nie jest procesem ciągłym i po otrzymaniu świadectwa, dyplomu, kolejnego certyfikatu jednak zanika chęć kształcenia ustawicznego, bo nam się już nie chce, bo nie mamy czasu, bo po co się tak nieustannie intelektualnie forsować i po co zadawać sobie niewygodne pytania? Czy nie lepiej płynąć z prądem?

I w tym momencie wracam raz jeszcze do parafrazy z filmu: „Dzień świra” – bo różne rzeczy można opowiadać o komunizmie/ socjalizmie w PRL-u, ale w innym memie kryje się ta prawda – Musiał upaść, bo edukował społeczeństwo i dlatego zgadzam się z nieżyjącym M. Rakowskim, który kiedyś powiedział, że gdyby nie komunizm/socjalizm, to byłby on co najwyżej pomocnikiem (dziś asystentem) woźnicy. Socjalizm jednak kształcił i tak powstała inteligencja pracująca w wyciągniętych swetrach, która później przerodziła się w realną opozycję doprowadzając do zmiany systemu polityczno-gospodarczego.

Dziś nie tylko tytuł dyrektora się spauperyzował (dyrektor-kierowca-sprzedawca), ale również tytuł profesorski nie brzmi tak dumnie, bo noszą go osoby, które nie koniecznie warto brać za wzór. W Polsce, niczym w republice bananowej, elita wysyła swoje dzieci na uniwersytety za granicę, bo przecież najlepsze polskie uczelnie są cały czas na odległych miejscach w światowych rankingach. I chociaż PRL kształcił, to jednak III RP chlubi się najbardziej (bo masowo?) wyedukowanym młodym pokoleniem i co? I nic – w żaden sposób tego nie widać, a gdy młodzi Polacy pokazują swoje małe i duże apartamenty jest w nich wszystko poza książkami. Ale i na to znalazła się rada – MTeams pozwalają na wybór tapety przestronnej biblioteki, która zapewni nam komfort w czasie spotkania on-line.

Jeżeli zatem edukacja ma jednak niewielki wpływ na stan (jak zauważyła przywołana wyżej dr A. Hajda) określany dziaderstwem, to może znacząco wpływają nań bańki mediów społecznościowych, lektury (lub zupełny ich brak), wybór telewizyjnej rozrywki, nawyk (lub jego brak) czytania ( i jakich) gazet?

*
Może dziaderstwo wynika również z pewnych przyzwyczajeń ( np. „4 w” – wszystko wiem (lepiej), wszystko widziałem), wychowania w najświętszych wartościach takich jak: Bóg, honor i ojczyzna ( na sztandarze, lecz nie w sercu), braku tolerancji dla inności, braku rozróżnienia pozorowanego i rzeczywistego rozdziału sacrum i profanum, braku zrozumienia, że państwo i prawo mają być równe dla wszystkich obywateli…

Bo jeżeli żyjesz w kraju, w którym najpierw buduje się domy i osiedla, a dopiero potem zadaje się pytanie – a jak tam dojechać? Bo jeżeli najpierw sadza się ludzi na rowery, a potem myśli się o ścieżkach rowerowych. Bo jeżeli podwyższony VAT wprowadzony na chwilę został już na zawsze, a kwota wolna od podatku zmienia się zawsze przed wyborami, po czym wraca do tej samej dramatycznie już niskiej dziś wartości.

Bo jeżeli żyjesz w kraju, gdzie antykoncepcja, wychowanie seksualne, in-vitro, badania prenatalne są mało „istotne”, gdzie alimenty są nieściągalne, zasiłki (nie tylko opiekuńcze) są niskie i obwarowane zakazem pracy, to może najłatwiej rozwiązać problem zapaści demograficznej poprzez całkowity zakaz aborcji, a nie przez budowę żłobków, przedszkoli, odejścia od umów śmieciowych i samozatrudnienia, budowy tanich mieszkań? A tak wystarczy jedno orzeczenie, wystarczy jedna ustawa i …po sprawie?

„ Jestem kobietą w kraju, w którym urodziła się moja matka, babka i prababka. Ale na pewno nie urodzi się moja córka.” /z listu do redakcji WO/

Dziś o dzietności w RP nie mówi się inaczej jak „zapaść demograficzna”. Trwając w przeświadczeniu, że zakaz przerywania ciąży odwróci trend braku zastępowalności pokoleń jest tylko pobożnym życzeniem, gdyż będzie wręcz przeciwnie. Zainteresowanie nienarodzonym dzieckiem państwa i Kościoła katolickiego kończy się wraz z jego przyjściem na świat. A jak w jednym z wywiadów powiedział prof. Simon - jeżeli państwa nie stać jest otoczyć opieką dzieci ( i później dorosłych) z chorobami rzadkimi, trwale upośledzonymi, to odbieranie decyzji kobietom o urodzeniu lub nie - jest niemoralne.

Kolejnym "udanym" pomysłem jest wprowadzenie podatku „bykowego”, który miałby popchnąć te 45 procent gniazdowników (młodzi w wieku 26-34 lata) siedzących w swoich pokojach z okresu dzieciństwa, do założenia rodziny. Ponad 60 % z nich ma pracę, ale tak nisko opłacaną, że dobra rada o wzięciu kredytu mija się z celem. 1,5 mln par ma problem z wydaniem na świat potomstwa, czy je też należy ukarać podatkiem?

*
A co z innymi znaczeniami dziaderstwa, o których wspomniała dla radia w Niemczech dr Hącia? A co jeśli dziaderstwo jest stanem ciągłym, mającym swój historyczny początek niewynikający wcale ze zmiany centro-lewicy na prawicę? A co, jeśli dziaderstwo to stan wynikający z tzw. ciągłości historii, której początek, w naszym wypadku, datowany jest na rok …966?
Zbyt śmiałe twierdzenie?

- „Może tak, może nie”- jak jeszcze kilka lat temu wstecz lubiła powtarzać pewna, wówczas trzylatka. Może rzeczywiście 966 to zbyt odważne podejście do kwestii narodzin dziaderstwa, ale przecież Sarmaci upatrywali swoich korzeni już u Noego, potem były poszukiwania bliższe, zupełnie jak my szukaliśmy swojego szlachectwa w latach 90-tych ub. wieku. I części się udało, drugiej części być może też za sprawą prawa pierwszej nocy i gwałtów w dworach i folwarkach.

A gdyby tak wzbogacić domową bibliotekę o coś lekkiego(na początek) jak: „Polska” Jamesa Michenera, by potem od razu skoczyć na głęboką wodę oddając się lekturze „Fantomowego ciała króla” dr Jana Sowy, następnie zmierzyć się z pierwszymi latami powojnia w „Wielkiej trwodze” Marcina Zaręby, potem spojrzeć chłodno na „Prześnioną rewolucję” Andrzeja Ledera, a przy okazji kolejnej rocznicy „godziny W” oddać się lekturze bodaj najważniejszego opracowania historycznego - genezy wybuchu i upadku zrywu Warszawy 1944 w „Powstaniu Warszawskim” Jana M. Ciechanowskiego. Na koniec spędzić urlop na Dolnym Śląsku, Warmii lub Mazurach przy wieczornej lekturze „ Ich matek i naszych ojców” Piotra Pytlakowskiego. Interesujących nas lektur, które mogą poszerzyć wiedzę na temat naszego dziaderstwa jest niewątpliwie coraz więcej, które wydawane są też w coraz to mniejszych nakładach i dla coraz mniejszych rzesz czytelników.

Kropką nad „i” dziaderstwa made in Poland może być ostatnio wydana „Ludowa historia Polski” Adama Leszczyńskiego. – Tytuł nieprzypadkowo nawiązujący do „Ludowej historii Stanów Zjednoczonych” wydanej w USA w 1980 roku, w której to zaczytywał się młody Soprano w ostatnim sezonie serialu wszechczasów „Rodzina Soprano”. - Aż dziwne, że władze PRL nie zdecydowały się na wydanie dzieła Howarda Zinna, które w Ameryce budziło tak liczne kontrowersje na politycznych i naukowych salonach. Do Polski to opracowanie historii amerykańskiego imperium widziane oczami rdzennej ludności dotarło do nas dopiero 39 lat później. Dziś pojawiała się bardzo szybko przetłumaczona „ My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych” Jill Leopre, z którą szanujący się sympatyk USA powinien się zapoznać.

Ale wróćmy na nasze podwórko. - Autor historii Polski widzianej oczami 90-ciu procent niewolnej ludności i traktowanej często na równi z inwentarzem przez naszych praprzodków Sarmatów i duchowieństwo nie robi nic więcej, niż tylko przekopuje się przez dostępne relacje obcokrajowców, dokumenty, powieści, wiersze oraz przyśpiewki jakie towarzyszyły pańszczyźnianym, a potem wolnym (za sprawą zniesienia pańszczyzny przez carat),również emigrantom Polski międzywojennej, robotnicom i robotnikom PRL-u udowadniając, że historia ma swoją ciągłość, że przymus zapoczątkowany wieki temu trwa, choć dziś już w bardziej wysublimowany sposób niż dawne okładanie kłonicą. A jak trwa? Dobrze to oddał prawnuk H. Sienkiewicza – Bartłomiej Sienkiewicz (tak, ten sam co szedł do Białegostoku) mówiąc, że oto teraz potomek uciskanych ułożył się z władzą i Kościołem, wybudował dom, otoczył go wysokim murem i trzyma twardą ręką pracowników wchodząc tym samym w buty prześladowców swoich przodków.

Dziaderstwo wylewa się nie tylko z „okna na świat” za sprawą niby-wiadomości (nic na świecie się nie dzieje) i niby- rozrywki (reality show), ale doświadczyć go można również chcąc coś sprzedać lub kupić (umawiają się - nie przyjeżdżają, mają odzwonić już wieczorem - nie oddzwaniają już nigdy).

Można je odczuć w trakcie castingów o pracę, gdzie renomowane HR-y zachowują się identycznie jak drobni pracodawcy (odezwiemy się w ciągu dwóch tygodni, bez względu czy na tak, czy na nie - można czekać długo…). Dziaderstwo wychodzi z narodowych czempionów, gdy HR-ka czeka do 21.30 aby wręczyć wymówienie pracownikowi schodzącemu ze zmiany. Objawia się, gdy pracownik podpisuje obiegówkę, a HR-ka pyta „ a kurtkę pan przyniósł?”, w której to pracownik przemierzał trasy pracujac po 10 - 12 h.. Dziaderstwo wychodzi, gdy trzyma się pracownika na pensji stażysty przez niemal 3 lata, bo podwyżka o 500, 1000 złotych przewróci narodowy „koncern”.

Nie pomagają studia MBA, pracodawcy kupują nowe auta i parcele, oddają się coraz bardziej kosztownym hobby, zamrażając pensje pracownikom, bo przecież Covid-19…. Pracownicy jak kiedyś niewolni przodkowie dają z siebie niezbędne minimum, aby zachować pracę. Górą jest „gromada” realizująca zasadę TKM.

*
Tak, dziaderstwo ma się dobrze, a dlaczego? Dlatego, że historia ma swoją ciągłość…Nie ważne czyja będzie wiosna, a czyja zima. Historia biegnie - również w 1968 roku nikt nie przypuszczał, że spódniczka mini i tabletka antykoncepcyjna zmienią ustalony porządek Europy Zachodniej. Dziś nie tylko dziadersi, ale również metrykalni starzy pierdziele mają nadzieję, że protestujący pokrzyczą i wszystko ucichnie. Liczą, że znów będzie tak jak było. – Nawet jeśli dziś się uspokoi, to jeśli nie jutro, to pojutrze wybuchnie na nowo…aż wahadło wychyli się w drugą stronę.

Może warto zapytać Irlandczyków i Hiszpanów - jak tak szybko można się aż tak zmienić i przebudować społeczeństwo, jak tak szybko można się zlaicyzować i opuścić kościoły?.

Już teraz głośno mówi się w kraju, który dał światu świętego papieża, o wypowiedzeniu konkordatu , o możliwości przerywania ciąży na życzenie do 12 tygodnia, o bezpłatnym dostępie do badań prenatalnych i zapłodnienia in-vitro, dostępnie do bezpłatnych środków antykoncepcyjnych. Zmiany są niekoniecznie wywoływane przez protestujących, ale przez tych, którzy żyją w przeświadczeniu, że nic się nie zmieni, a historia toczy się dalej i ma swoją ciągłość, kto o tym nie pamięta stoi na ruchomych piaskach lub zsuwa się po równi pochyłej.