Więc chodź, pomaluj mój świat na żółto i na …czerwono?

4 marca, środa, przed godziną 20 docieramy do Ratyzbony. Ulice miasta robią wrażenie sennych, bo nazajutrz jest kolejny dzień pracy. My po zameldowaniu się w małym, rodzinnym hotelu wyruszamy w miasto, aby nie tylko jeszcze coś zjeść, ale również rozprostować kości po 8 godzinnej podróży autem. Spacerujemy kamiennym mostem, docieramy do miejsca, gdzie stała ostatnia forteca Rzymian – dalej już ze swoim prawem nie doszli - czego cały czas żałuję. Na koniec jeszcze modna restauracja i wtedy okazało się, że puste ulice oznaczają pełne restauracje. Koronawirus? …Jaki koronawirus?...

*
5 marca spędziliśmy w fabryce największego w Niemczech producenta transformatorów. W piątek byliśmy z powrotem w kraju.
10 marca przed wizytą w LW ”Bogdanka” zadzwonił telefon - to mój partner w biznesie poinformował mnie o znalezieniu pierwszego przypadku „pozytywa” w bawarskiej fabryce w trakcie naszego pobytu. I chociaż nie wizytowaliśmy działu HR, to jednak ok. godziny spędziliśmy w przestronnej kantynie na lunchu wraz z resztą załogi. Po telefonie wiedziałem już, że wizyta w lubelskiej kopalni jest moją ostatnią wizytą „u klienta” i pora na dobrowolną kwarantannę. Tak się zaczęły moje bliskie spotkania z Covid-19. Później wypadki potoczyły się już szybko - 15 marca rząd RP zamyka granice, a dzień później Bawaria ogłasza stan katastrofy po zakończeniu wyborów samorządowych.
*
Co było później to każdy z nas wie najlepiej. Minister Szumowski święcił swoje dni chwały i przez chwilę wydawało się, że wynik przyszłych wyborów prezydenckich może należeć do niego. Dziś jawi się to jedynie już jako fantazja. Kraje Europy Wschodniej dosyć dobrze radziły sobie z wybuchem pandemii. Naszemu regionowi obce były konwoje z trumnami opuszczające miasta pod osłoną nocy, kilkutygodniowe oczekiwania na kremacje ciał w odległych o kilkaset kilometrów spopielarniach (nie, u nas tylko trumna) , nie było też kolejek ludzi pod lombardami oddającymi obrączki, aby mieć środki na pochówki bliskich. Poza kilkoma nagłośnionymi przypadkami wysadzania z autobusów i tramwajów kaszlących pasażerów nikt nie wylewał wiader wody na uprawiających jogging, nie fotografował sąsiadów wracających „ze sklepu” z pustymi torbami, bo też nie było aż takich obostrzeń jak w Hiszpanii i Włoszech. Dość szybko uwierzyliśmy i władzom (które nie były konsekwentne – albo inaczej - nakładały na nas ciężary, których same nie miały zamiaru nosić), i sobie, że w gruncie rzeczy ten cały Covid to jedna wielka ściema, a chodzi jedynie aby odebrać nam wolność.

I jeżeli nawet była to prawda, to jednak niecała. Owszem, wirus pomógł zamaskować nieudolność, brak kompetencji w zarządzaniu niejednym przedsiębiorstwem, pozwolił na zamrożenie awansów, podwyżek, zatrzymał premie i cofnął niektórych o kilka lat za sprawą redukcji pensji o 20 %. Ta druga część prawdy sprowadza się do tego, że dostaliśmy 6 miesięcy, aby się ogarnąć i przygotować na ponowne spotkanie z niewidzialnym wrogiem. Czy się przygotowaliśmy?
*
Covid-19 nie tylko niszczył gospodarkę i więzi społeczne , ale też dawał szansę na odbudowę zaufania do odchodzących do historii gazet. Śmiem twierdzić, że wydania internetowe tych najbardziej poczytnych w RP nie wykorzystały szansy danej przez wirusa, nadal wyznając zasadę: dużo obrazków i zdjęć oraz mało tekstu. Nie informowały też o mechanizmach zakażenia, nie roztrząsały jak świat będzie wyglądał po Covid-19?– to robiły hiszpańskie i włoskie gazety. Moja ulubiona - El Pais przez trzy kolejne miesiące wiosny pozostawała bezpłatna dla wszystkich czytelników, bo za sprawą dr Google tłumaczenie otrzymywaliśmy on-line. Symulacje internetowe pokazywały mechanizmy zakażeń w open space’ch, w restauracjach i w autobusach. Włoscy i hiszpańscy architekci tłumaczyli na czym polegają błędy zabudowy miast, co w tej chwili jest ważniejsze – metro, czy światłowód? Światy: celebrytów, konsumpcyjnego badziewia i politycznego teatru zeszły na zupełnie peryferyjny plan – do głosu doszły nauka i medycyna. Potem przyszły wakacje i wszyscy próbowali ocalić chociaż ich część. Obrazki widziane z plaż, hoteli i barów przypominały te z kalifornijskich plaż, gdy w innej części USA wirus już zbierał zdrowotne i śmiertelne żniwo.

- Wróćmy jeszcze do lipcowego wieczoru wyborczego w poszczególnych sztabach – widzieliście gdzieś ludzi z zakrytymi ustami i nosami? Wychodzi na to, ze wszyscy oni mieszkali pod jednym dachem. I gdy dziś wrócimy do „żółtych” obostrzeń to wynika z nich, że czterech chłopów jadących jednym autem ma być „zamaskowanych”, bo nie żyją pod jednym dachem, po czym przez 8-10 godzin będą wspólnie uwijać się na budowie. Nonsens? Chyba jednak tak…

- Dla „ Grażyn i Januszów” noszenie maseczek w hotelowych restauracjach i windach było czymś uwłaczającym ich godności (Wraz z letnim otwarciem biznesu spędziłem kilka nocy w różnych hotelach) . Gdy w końcu zdecydowałem się odwiedzić kościół, który w czasach przedpamndemicznych tak często stawiałem za wzór, byłem …zdruzgotany. Nie chodziło nawet o nieprzestrzeganie odległości pomiędzy wiernymi, ale o widok „silwersów”, dla których bezpieczeństwa życia położyliśmy gospodarkę, przychodzących do kościoła bez maseczek. Zdruzgotany postawą księży, którzy za wszelką cenę próbują uratować stare i się z tym nie kryją – ludzie z wyższym wykształceniem, tytułami naukowymi nie potrafią ogarnąć komunii na rękę, podczas gdy na „wsiowych” parafiach księża świetnie sobie z tym radzą. Tu pora wspomnieć o biskupie warszawsko-praskim i Jego dyspensie - „ do odwołania”.– Bp. R. Kamiński lepiej zna owczarnię i swoich duszpasterzy, którzy za nic mają wymogi sanitarne określone w biskupim rozporządzeniu. Dziś ten kościół jest w strefie czerwonej , ale czy coś z tego wynika? Czytając ogłoszenia parafialne można stwierdzić, że wszystko jest OK. W ten oto sposób kościół łódzkich Dominikanów stał się moim pandemicznym Kościołem.

- 8618 to liczba dobowych zakażeń w 10 milionowych Czechach, która sprawiła, ze ten niewielki liczebnie kraj w Europie stał się światowym liderem zakażonych w ciągu doby w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Gdy kilka tygodni wstecz serwisy informacyjne podawały liczbę ponad 4 tys. zakażonych w UK to robiło to wrażenie. To wrażenie jednak szybko zbladło, gdy pojawiła się liczba wykonanych testów – ponad 230 tysięcy. I jeśli dziś Włochy podają 5 tys. zakażeń w ciągu doby to jest to poparte 130 tys. wykonanych testów. I już wiecie co mam na myśli? Tymczasem informacje z Polski jakie podawane są przez La Stampa, czy El Pais to: podwojenie liczby hospitalizowanych w ciągu tygodnia i kolejne dobowe rekordy przy cały czas stosunkowo małej liczbie wykonywanych testów. Wśród przyczyn obecnego stanu wymienia się również i to, że Słowian zwiodła pycha (- zaś my pokonaliśmy nie tylko komunizm , ale i wirusa), która kroczy przed upadkiem.
*
Covid-19 wprowadził też i inną polaryzację stanowisk – jedni są za przywróceniem status quo sprzed pandemii, drudzy są zwolennikami nowego porządku i do tych drugich zaliczam się również ja. Powrót do przeszłości odbieram jako powrót do świata dobrobytu zbudowanego w dużej mierze na krzywdzie, wyzysku i chciwości. Mam też nadzieję, że to, co przyjdzie po Covid-19 zmieni podejście Kościoła nie tylko w kwestii komunii na rękę, ale również pochówku. Państwo zmusi do powrotu na opuszczone przez nie obszary: edukacji, mieszkalnictwa, nauki i zdrowia, bo też szybko okaże się, ze 500 plus, 13 i 14 emerytura są tylko listkiem figowym przykrywającym niedomagania gospodarki i społeczeństwa, że nie wszystko ma przynosić zysk, ale wszystko może i ma służyć dobru wspólnemu.
*
Modele matematyczne dają nam dwa tygodnie na ogarniecie się , aby za miesiąc nasz świat nie został pomalowany na czerwono z 200 tys. zakażeń dziennie.

**
Kolejne bliskie spotkanie z wirusem?
- To już temat na inną opowieść, może wkrótce tak...