Nie da się tylko pisać o robocie, stąd poniżej pochwała wakacji, które się nie opłacają, ale są warte. Warte (ale tylko czasami – coraz częściej chodzi tylko aby było śmiesznie i kasowo) jest chodzenie do teatru, chociaż zupełnie się to nie opłaca (120 PLN za miejsce). Zawsze jednak warto i się opłaca (cały czas są to niewielkie kwoty w stosunku do biletów w Europie Zach.) odwiedzać muzea i wystawy. Jednak na spotkanie z Mistrzem trzeba się spieszyć – wystawa na Zamku Królewskim będzie czynna tylko do 3 listopada ze względu na delikatność prezentowanych prac …
*
W pierwszej chwili, gdy przeczytałem o otwarciu w ub. piątek wystawy z okazji 350 rocznicy śmierci Rembrandta Harmenszoona van Rijna (1606-69) wygiąłem usta w podkówkę mówiąc sobie w duchu: „Ale mi wystawa – trzy obrazy na krzyż i 36 grafik”.
A jednak, mimo że” Zamek” to nie Rijksmuseum, ani Ermitaż czy Prado to jednak Staremu Mistrzowi się nie odmawia.
Rembrandt to nie tylko słynny malarz, to nie tylko jeden z najlepszych w dziejach sztuki grafików i słynny kolekcjoner - to człowiek o niezwykle barwnym życiorysie, który znalazł i stracił kobietę swojego życia, który miał sławę, pieniądze i majątek, aby skończyć w skrajnej biedzie (20 lat po śmierci ukochanej żony Saski musiał sprzedać jej okazały grobowiec i przenieść prochy gdzie indziej). Człowiek sukcesu i ostatni przegrany...
Stary Mistrz jawi się niczym biblijny Hiob – troje dzieci umiera nie ukończywszy dwóch lat, czwarte dziecko – ukochany syn Tytus musi zastąpić mu miłość do Saski, która 9 m-cy po jego porodzie również umiera.
Zupełnie nie rozumiem współczesnego malarstwa – dla mnie to bohomazy, które równie dobrze mogłaby malować 5-cio letnia córka mojego najmłodszego szwagra. Płótna starych mistrzów mają w sobie głębię, przesłanie tego, co jest prochem i co trwa wiecznie
RHL (tak na początku sygnował swoje prace) miał w sobie niebywałą ciekawość świata i niezwykły szacunek do słowa pisanego, w tym Biblii, stąd jego niezwykła dokładność w oddawaniu szczegółów i dostrzeganie niezwykłej dramaturgii w zdaniach pozornie mało ważnych opisujących ważne wydarzenia w historii zbawienia. Jedno z ostatnich arcydzieł: „Powrót syna marnotrawnego” odczytywane jest jako osobiste pożegnanie Rembrandta – ojca z ukochanym synem Tytusem, który również umarł przedwcześnie nie dożywając starości.
Cóż - ze Starym Mistrzem, Rijksmuseum i Amsterdamem będzie mi się kojarzyć ta piosenka i ten film, bo to w tamtym okresie przyszło mi się spotkać z tym znamienitym Holendrem…
RH