I stało się – kwestią poszanowania zasad poruszania się przez różnej maści rowerzystów zajęły się opiniotwórcze dzienniki ogólnopolskie, w tym dziennik Rzeczpospolita. Raz po raz pojawiają się apele, aby postawić tamę rowero-terrorystom w naszych miastach. Problem narastał powoli, najpierw była widoczna jedynie „masa krytyczna”, która w piątkowe popołudnia skutecznie podnosiła ciśnienie stołecznym i przyjezdnym kierowcom. A potem to, co było na początku marginalne, to jednak z każdą nową stacją rowerów miejskich zaczęło się rozlewać coraz wyraźniej po …chodnikach…
Dziś pieszy nie może czuć się bezpieczny nawet pod własną furtką ( to na rubieżach stolicy). „Rzeczpospolita” podała również ten skrajny przypadek rowerowej agresji ze Szczecina, gdzie pieszy po zwróceniu rowerzyście uwagi do czego służy chodnik, otrzymał na tyle silny cios, że upadł i uderzył głową o chodnik, ponosząc śmierć. Agresywne zachowania z dróg i ulic przeniosły się na chodniki – rowerzyści nie tylko przeganiają pieszych, ale rywalizują między sobą – raz jeszcze wyszło z nas umiłowanie anarchii, ignorowanie prawa i zwykłe buractwo.
Aby przypudrować nasze warcholstwo zmieniono nawet przepis o szerokości chodnika, którym może poruszać się rowerzysta – dziś jest to szerokość 2 metry ( było 2,5 metra). Jednak w naszych realiach oznacza to, że nie ma tak wąskiego chodnika, którym nie można byłoby …zapier…ć.
Mamy coraz lepiej wyedukowane społeczeństwo, które nie jest w stanie opanować trzech wyjątków pozwalających na poruszanie się rowerzystom po chodnikach, a są to :
- ubezpieczanie samodzielnego przejazdu dzieci do lat 10-ciu
- trudne warunki atmosferyczne ( burza , zamieć śnieżna, porywisty wiatr)
- podniesienie dopuszczalnej prędkości na ulicy ponad 50 km na godzinę
Osobną kwestią jest bezpieczeństwo ruchu na ścieżkach rowerowych, po których z jednej strony porusza się wszystko , co się rusza ( również pani z pieskiem), z drugiej prawo nakłada na każdego rowerzystę obowiązek jazdy ścieżką ( jeśli ścieżka biegnie po stronie, którą miłośnik roweru się przemieszcza, bądź jest ta ścieżka oznakowana dwukierunkowo), wyjątkiem jest tu posiadanie dokumentu aktywnego kolarza, bo trudno wymagać od uprawiających kolarstwo szosowe, aby trenowali je na ścieżkach rowerowych.
W rzeczywistości wychodzi na to, że spora część użytkowników dwukołowców jest albo niewidoma , albo dawno już nie była u okulisty. Ścieżka jednak służy tylko do jazdy rekreacyjnej ( 10 km/h) i każde jej skrzyżowanie z ulicą, uliczką (przy braku stosownego oznakowania) oznacza obowiązek ustąpienia pierwszeństwa kierującemu autem. Sytuacja staje się jeszcze bardziej groźna, gdy kierujący pojazdem musi zmierzyć się z mknącym chodnikiem rowerzystą, którego ten pierwszy nie miał obowiązku się spodziewać.
Klasycznym błędem rowerzystów jest przejeżdżanie po przejściu dla pieszych, na których nie wykonano oznakowania uprawniającego do jazdy rowerem ( brak oznakowania to sygnał dla użytkowników, ze ulica nie posiada ścieżki rowerowej, lub się ona już skończyła, albo jeszcze się nie zaczęła). Słuchawki w uszach dodają odwagi i eliminują uliczne dźwięki, w tym te ostrzegające o potencjalnym niebezpieczeństwie.
Pora aby przedwyborcze obietnice dotknęły też sposobu jak usunąć rowerzystów z chodników. Sztokholm stał się Amsterdamem północy za sprawą ograniczenia ruchu kołowego ( poświęcenia pasów na ścieżki i rowerostrady), a nie za sprawą walki o chodnik, którą pieszy zawsze musi przegrać.
Sytuacja jest już na tyle poważna, że zapominając o tym , że ktokolwiek wsiadając na rower i wyjeżdżając na drogę publiczną ma obowiązek legitymować się stosownym dokumentem ( karta rowerowa, prawo jazdy), postuluje się rozpoczęcie prac nad obowiązkowym OC dla rowerzystów i wprowadzeniem tablic rejestracyjnych, które pozwalałby namierzyć osobnika w kapturze, który właśnie potrącił pieszego i uciekł. Ale oczywiście suweren nie będzie zadowolony, a suwerena drażnić nie należy, bo łaska suwerena na pstrym koniu galopuje…
*
Trzy zdjęcia rtg. dwa miesiące na sportowym offline, trzy punkcje stawu kolanowego ( i końca nie widać), przednie koło do kasacji - to mój bilans pierwszego ( i jak dotąd ostatniego) przejazdu sportowym rowerem z lat 60 tych ub. wieku, a to z powodu zastosowania się do przepisów i nieumiejętnego połączenia ulicy i ścieżki rowerowej na granicy Wawra i Wesołej przez wykonawców tejże ulicy (wystarczyłby asfalt z taczki, ale nie - oni wymyślili rynienkę z kostki brukowej, którą „góral” pokona bez trudu, a „kolarzówka” już nie).
- Powyższe to tylko dowód, że poza teorią nie jest mi obca również praktyka:).
queen