Kur*ica wygrała

Być może takim tytułem opatrzyłby wczorajszy wynik wyborów Rychu, gdyby chciał wychylić się raz jeszcze za zasłonki. Oficjalny wynik wyborów wygląda tak:
Lewica – 7 %
Prawica – 23 %
Kur*ica – 70 %
(skromna przeróbka z weekendowego wydania Polska The Times)
*
Na tę ostatnią „partię” głosowali wszyscy nieobecni. Niewiele brakowało, a i ja sam zagłosowałbym na tę ostatnią – najpierw odwiozłem na głosowanie wszystkich uprawnionych z domu, a dopiero po obiedzie ( trudnym) i po sprawdzeniu w latarniku wyborczym swoich preferencji (wybrałem inaczej) udałem się spełnić obywatelski obowiązek. I nie powiem – ulżyło mi, bo to miał być ten pierwszy raz od 1989 roku, kiedy miałem pokazać gest Kozakiewicza, ale komu?
Polsce? Politykom, którym potrzebny jestem raz na 4 - 5 lat?.
Wszyscy „wielcy” przegrani zapewne będą szukać przyczyn i pewnie znajdą, ale czy te właściwe?

Pan premier jeszcze w piątek spozierał na mnie z gazety apelując, że każdy powód jest dobry, aby iść zagłosować, bo to są bardzo ważne wybory. A co zrobić, gdy jak wielu głosujących na Kur*icę , i ja nie byłem w stanie wskazać powodu, dla którego warto było się poderwać z wersalki?

A ponieważ nasza chata cały czas wydaje się (ale tylko nam) być z kraja, to nie widzimy, że ogólny niesmak budzi cała klasa polityczna głównego nurtu ( przed wyborami 60 % Niemców deklarowało obojętność dla wyborczej niedzieli) w Europie.

Warto, zatem w tym miejscu powiedzieć, że ten wynik został wypracowany przez was drodzy politycy – celebryci. Wynik jakościowy i frekwencyjny. Ja nie znalazłem w tej kampanii ani jednej merytorycznej debaty, ani jednej chociaż próby wyjaśnienia, co dalej z UE, co z federacją, handlem i armią, aby w końcu ten „półwysep bez znaczenia” jak o Europie zwykł się wypowiadać wujek Joe, stał się ważnym graczem, a nie cwaniaczkiem, który próbuje wykiwać naiwnych.

Oczywiście nasi umiłowani przywódcy odczytają tę porażkę inaczej – jeszcze więcej parcia na szkło, jeszcze więcej słoików w walizkach do Brukseli i jeszcze więcej o nas i naszym piekle, zamiast o Europie - tak, aby już do reszty ją nam wszystkim zohydzić.

Warszawa, jako miasto ludzi sytych wypadła frekwencyjnie dobrze, ale już o wiele gorzej niż 5 lat temu.

Dziś chodzi już nie tyle o wybór tej, czy innej partii, ale o samo pójście, o wyrobienie w sobie tego nawyku.
Kolejna okazja już jesienią.