Przedwyborcza zaprawa myślowa...

Zapewne zauważyliście już, że nie ma dnia bez sondażu o tym, kto kogo ogrywa w majowych wyborach do PE, tak jakby to było być albo nie być ( dla tych, co mają szansę na poprawienie wielkości swojej emerytury tak pewnie jest), ale w gruncie rzeczy nie spodziewamy się tu większej frekwencji niż 22 % ogółu uprawnionych do głosowania. Być może jednak w tym szaleństwie ( tj. podgrzewaniu nastrojów wyborczych) jest metoda, bo tu i ówdzie lokalny (świadomy społecznie) elektorat zaczyna pytać – a pan będzie kandydował?
*

- Uspokajam – ani do PE ( znam swoje miejsce w szeregu:)), ani do wawerskiego ratusza – nie. A dlaczego nie?

Bo trzeba dać szansę innym - młodszym, może też tym odrobinę …naiwnym, którzy przynajmniej przez chwilę, jeśli nie przez całą czteroletnią kadencję, będą gotowi zawracać Wisłę kijem - oczywiście pod warunkiem, że zdobędą mandat, a to wydaje się z kadencji na kadencję coraz trudniejsze - jeśli tylko nie ma się za sobą poparcia aparatu partyjnego. Ale też takiego poparcia nie dostaje się z dnia na dzień i nie z tzw. ulicy – warto zapytać lub prześledzić losy niektórych z obecnych radnych tworzących kluby partyjne w wawerskim ratuszu, ile kadencji musieli robić za tzw. słupy (zadaniem, których jest tylko „zapięcie” listy i zdobycie głosów dla danego ugrupowania), nim nadeszła ich godzina?

Ostatnie 10 lat nauczyło mnie jednego – to nie radni rządzą, ale urzędniczy aparat, który w sumie jest odporny na zmiany na tzw. politycznej górze, czy tylko na dzielnicowym pagórku. Gdyby było inaczej być może dzisiaj nie byłoby rozdzierania koszuli na piersiach z powodu takiego, a nie innego sposobu odbudowy Traktu Lubelskiego. Gdyby było inaczej to p. Włodek nie miałby racji, że elektroniczne „ściany płaczu” nie są niczym innym niż tylko studnią, w którą nasze sprawy wpadają niczym kamienie bez odzewu ( UD już się nie odezwał na pismo wysłane mailem w sprawie rzekomych prac związanych ze znakowaniem naszych ulic).

Ostatnie 10 lat nauczyło mnie, że w tych samorządowych wyborach ( w końcu nam najbliższych) preferowane są partie, a tzw. lokalne ugrupowania formowane na czas kampanii są li tylko planktonem, którego zadaniem jest przekonać wszystkich, ze demokracja ma się dobrze. Tak jak wcześniej ucichła debata na temat redukcji Sejmu i likwidacji Senatu, tak teraz już nikt nie wspomina o okręgach jednomandatowych, bo zdaniem ekspertów w jednym i drugim przypadku te zabiegi sprzyjałyby dalszemu powiększaniu warstwy politycznego betonu, w co mnie trudno jest uwierzyć:(.

W lustrze krajowej polityki odbija się ta samorządowa – tu również coraz bardziej zabetonowana, gdzie poza radnymi z krwi i kości spotykamy tych, dla których bycie radnym staje się całkiem niezłym dodatkiem do sposobu na życie.

Na koniec pozostaje mi tylko życzyć wszystkim nowym twarzom, które objawia się na jesieni, aby mimo wszystko do swojego udziału w nadchodzących wyborach podeszli z odrobiną luzu - nic tak nie śmieszy jak zapewnienie lidera listy, ze oto „idziemy po władzę”, gdy w gruncie rzeczy chodzi, aby po raz kolejny tylko zaistnieć, a nie rządzić.
Zatem jeśli tylko czujecie, że to Wasz czas, to zróbcie to bez wahania – w tej szansie nie chodzi tylko o wygraną lub porażkę, tu chodzi również o nowe doświadczenie, które zapewniam Was bywa całkiem interesujące, bo co innego, gdy stoisz z boku, a co innego, gdy jesteś w środku wydarzeń, może nie największych, ale zawsze. I jeżeli jesteście już zdecydowani na tak, nie czekajcie do jesieni – wtedy wyskakują tylko Filipowie z konopi:).