Żegnamy zimę, witamy wiosnę…

Chyba nikogo nie trzeba przekonywać jak bardzo nietypowa była to zima, chociaż mówiąc szczerze - mnie to zupełnie nie przeszkadza, aby takie łagodne zimy zaczęły dominować na mazowieckiej równinie. I dlatego, że nas nie zasypało i nie zawiało, jak to bywało w minionych latach, to nie pojawiło się żadne „ zimowo z f.pl”. Ale przyszła wiosna i mimo, że od niedzieli zapowiadany jest powrót skrobania szyb, to tak fantastyczne nadejście tegorocznej wiosny należy jakoś uczcić, jak? Ano, może niech to będzie słodko-gorzki smak młodości...

Standardy

Już niemal mija ćwierć wieku, gdy mój św. pamięci ojciec przymuszał mnie do tzw. żeniaczki. Ja sam broniłem się dzielnie odpowiadając, że nie mam warunków, bo tak w istocie było – pensja absolwenta wyższej uczelni w końcówce lat 80-tych ub. wieku wystarczała jedynie na kulturę i sztukę - o samodzielnym utrzymaniu się, zakupie jakiegoś lokum nie było wówczas mowy - gdyby przyłożyć tamten czas do współczesności to okaże się , że start w dorosłe życie nas (dziś już starych) i obecnych młodych nie różni i nie różnił się aż tak bardzo:). Mój ojciec jednak nie dawał za wygraną replikując, że on sam miał takie warunki, że woda w wiaderku zamarzała. Jednak na przestrzeni ćwierci wieku zamieniło się, jeśli nie wszystko, to bardzo dużo.
Zmiana standardów dotyka młode pokolenie już na poziomie gimnazjum, potem utrwala to studniówka, a w tzw. między czasie są jeszcze osiemnastki, już niezmiernie rzadko w domu, czy mieszkaniu – zdecydowanie częściej w tzw. lokalu lub klubie z wyreżyserowaną oprawą, gdzie sama uroczystość poprzedzona jest wizytami u kosmetyczki i fryzjera, a więc „zrób to sam” zastąpił profesjonalizm specjalistów.
Te „eventy” to w sumie tylko preludium do tego najważniejszego dnia, jakim jest dzień ślubu, który zwykle poprzedzają wcale nie takie skromne wieczory panieńskie i kawalerskie. Jedno jest pewne – wraz ze wzrostem zamożności ( jakkolwiek byśmy ją definiowali) coraz więcej przygotowań i sama organizacja są delegowane na zewnątrz – w tej sytuacji wszystko wymaga zaangażowania coraz większych pieniędzy, których strumień najczęściej płynie od strony rodziców, którzy przecież zrobią wszystko dla swoich dzieci. Przy czym - „ wszystko” oznacza, że ma być tak, jak u nikogo dotąd nie było. Dlatego też najważniejszą sprawą na zebraniach rodziców w klasie maturalnej jest godna organizacja studniówki w jednym z hoteli, a salę weselną rezerwuje się nawet z kilkuletnim wyprzedzeniem ( to nic, że jeszcze nie ma tej drugiej połówki – jak się do tego czasu nie znajdzie, to się rezerwację po prostu sprzeda).

Wiaderko

Dotąd było tak, ze każde pokolenie było bardziej zasobne od poprzedniego, ale też dziś wnuczek musi wiedzieć 16 razy więcej od swojego dziadka. Ostatnio jednak padają głosy, że krzywe wzrostu już nie tylko zamożności, ale również i długości życia zaczynają się załamywać – wraz z upadkiem Lehman Brothers i wybuchu kryzysu w 2008 roku amerykański emeryt stał się bogatszy od robiącego karierę 35-cio latka. Jeszcze trzydzieści lat temu wielu młodych ludzi stających na ślubnym kobiercu dopuszczało tę uciążliwość, jaką jest pomieszkiwanie u teściowej „za szafą” – dziś rzecz niemal niemożliwa.

Niestety, dla większości młodych ludzi jedyną alternatywą (jeśli stać ich na nią) jest kredyt hipoteczny, który wymaga stabilnych warunków zatrudnienia i który często jest spłacany przy pomocy rodziców. Nie jest to chyba jednak aż tak dostępna opcja dla całej rzeszy młodych ludzi, bo poza Włochami i Hiszpanią, to właśnie w naszym kraju notuje się „bardzo długie przesiadywanie już nie piskląt, ale dojrzałych osobników w rodzinnym gnieździe i ów strach przed lataniem”. Nasz piękny kraj to nie Finlandia, ani nie Szwecja, gdzie młodzi opuszczają szybko domowe pielesze będąc subsydiowani przez państwo ( a więc ogół podatników) i mający oparcie w czymś na kształt naszych TBS-ów (na bardziej niż u nas masową skalę), co pozwala im na wieloletni wynajem na godziwych i „humanitarnych” warunkach. W RP dominuje jednak budownictwo deweloperskie – zbudować, sprzedać z 25- 40 % marżą i zapomnieć. Reszta pozostaje wtedy na głowie kupujących mieszkania, apartamenty i segmenty. Cóż robią młodzi? Ano starają się uczyć na swoich błędach …

Marek

To już minęło 6 lat jak powiedział Weronice „tak” w kościele na Placu Trzech Krzyży, to już minęło 3 lata jak sąd orzekł o nieważności małżeństwa z powodu niezgodności charakterów. Weronika zarzucała Markowi, że się nie stara usamodzielnić – po ślubie zamieszkali na piętrze domu jego rodziców ( jest jedynakiem) i kupili działkę przy tej samej ulicy z zamiarem rozpoczęcia budowy. Jednak, gdy został wybrany projekt domu i młodzi wystąpili o warunki zabudowy, Weronika doszła do wniosku, że sama perspektywa budowy ( i kolejnego kredytu - bo na działkę wzięli kredyt) jest dla niej zbyt dużym obciążeniem psychicznym, a ona chciałby jeszcze „pożyć”, coś zobaczyć, być bliżej centrum i poprosiła o … rozwód.
Marek odchorował tę w sumie pierwszą poważną miłość, która dopadła go w wieku niemal 30-stu lat ( a więc statystycznie wszystko ok.) zgodził się na rozwód, podzielili to, co dało się podzielić, sprzedali działkę ( w dobrym momencie), spłacili kredyt, po czym Marek kupił „50-metrów” niedaleko stacji metra. Dziś ma koleżankę/ sympatię/ partnerkę* ( * niepotrzebne skreślić) – święta spędzają oddzielnie, ona przyjeżdża do niego w piątek i opuszcza go w niedzielny wieczór – przez 5 dni każde z nich żyje w swoim „M”. Dla Marka układ niemal idealny – bez zobowiązań, deklaracji i obciążeń wynikających ze wspólnego życia, czy dla niej - kobiety już po trzydziestce, również?

Dorosłość

To swego rodzaju paradoks, bo już w ostatniej (trzeciej) klasie liceum uczniowie odbierający dowody osobiste mogą sami sobie dziś usprawiedliwiać nieobecności, bo są pełnoletni. Ano właśnie – pełnoletni, ale nie - dorośli, ale nie - samodzielni. Ten stan pełnoletności, ale niedorosłości młodzież stara się utrzymać jak najdłużej się da, co skutkuje informacją na miejskim portalu, że oto 31-letnia dziewczyna ( nie - kobieta) została potrącona na pasach. My rodzice pełnoletnich dzieci też staramy się być wiecznie młodzi – tak jak ojciec Marka, który w wieku 63 lat wysyła sygnał synowi, że nie czuje się jeszcze na siłach, aby zostać dziadkiem i pewnie ma do tego prawo, bo jego rodzice (tj. dziadkowie Marka) dobiegają 90-tki, co jest niemałą udręką dla ZUS-u.
A może to po prostu brak czasu, aby dojrzeć, a może to po prostu brak perspektyw, aby stać się dorosłym?. Pełnoletnie dzieci użytkują samochody serwisowane i napełniane paliwem za pieniądze rodziców, kupują komputery na raty, które zaciągają rodzice, mają opłacane przejazdy i gdy rodzic traci pracę, to czują się tak, jakby to one straciły pracę, chociaż jej nigdy nie miały.
Owszem, część młodych decyduje się na rzecz niemal karkołomną – wybierają studia w odległych miastach, aby poczuć wolność i stać się, chociaż trochę bardziej samodzielnymi. Cena, jaką przychodzi im płacić jest całkiem wymierna, a oni już za wszelka cenę nie chcą wracać (bo często nie ma do czego) tam, skąd przybyli. Dla pozostałych studentów pierwszą okazją wyrwania się z rodzinnych pieleszy powinna być obowiązkowa praktyka zawodowa (cokolwiek by to nie oznaczało), która dopiero w przyszłym roku ma stać się obowiązkowa nie tylko dla studentów, ale również dla ich uczelni ( to one będą odpowiedzialne za ich organizację) – jeśli to ma być coś więcej niż wklepywanie danych do komputera, to często wiąże się z udaniem się do miejsc, gdzie istnieje jeszcze jakiś przemysł – a to oznacza konieczność opłacenia przez rodziców dojazdów, utrzymania i wynajęcia lokum, bo praktyka ma to do siebie, że ani uczelnię, ani pracodawcę nic nie kosztuje. Czy młodzi ludzie się garną? Nie bardzo – kolega naszego studenta tzw. „ słoik” nie będzie przecież płacił za wynajem i w stolicy, i na prowincji, a poza tym nasze pełnoletnie dzieci szanują pieniądze rodziców i …stałe łącze internetowe. Patrząc od strony pracodawcy też fajnie – nic mnie nie kosztuje, niczego nie wymagam, a student nie nabywa żadnych nowych umiejętności ( potem w wywiadzie można powiedzieć – „oni nic nie potrafią”).
Studia nie trwają wiecznie, stąd decyzja o pozostaniu w wielkim mieście okupiona jest niejednym wyrzeczeniem – często sami młodzi widząc jak trudno im związać koniec z końcem godzą się na „pod stołem”, jeśli tylko w ten sposób mogą zapiąć budżet. Z jednej strony jest determinacja podsycana przez seriale TV, gdzie każdy mieszka u siebie, w pięknych i nowoczesnych wnętrzach, z drugiej strony okazuje się, że studia, które dziś kończy 30 % populacji są przepustką do taśmy produkcyjnej XXI wieku, czyli „call center” za marne pieniądze.

Samotność w sieci

Nigdy w przeszłości nie mogliśmy się tak szybko komunikować ze sobą, a telefon dziś to zaawansowane technologicznie urządzenie , a jednak mimo łatwości komunikacji i jej szybkości wcale nie jest się ludziom łatwiej się poznać i spotkać – może właśnie dlatego, że profile, „sweet fotki” i bycie online 24 h sprawiają, że bliskość fizyczna, jeśli nawet nie jest niepotrzebna ( bo to wymaga zaangażowania, wyjścia z domu, „straty” czasu i pieniędzy) to prawie zbędna.
A taki stan to czas żniw dla portali randkowych - jednak tylko dla 5 % poszukujących kończy się to sukcesem. I poza tym okazuje się, że mimo kilkuset znajomych na „fejsie” profesja swatki wraca do łask.
Bo jeśli już wyjść z domu to tylko w grupie, bez jasnych preferencji i układów damsko-męskich, gdzie każdy płaci za siebie i nikogo w ten sposób nie wyróżnia.
Edukacja również tego nie ułatwia nam powiedzenia „tak” – gdyż 70 % studentów to kobiety, które wchodzą w dorosłe życie z zupełnie innymi oczekiwaniami niż ich matki, czy babki.
– Na drugim biegunie coraz gorzej wykształceni mężczyźni, których nie chce żadna kobieta.
Zegar biologiczny można starać się oszukać, pewne procesy można starać się spowolnić, to jednak każe zapytać, gdzie będziemy w połowie, czy na końcu obecnego wieku z populacją liczącą 18-15 mln. (wiem, wiem – po nas choćby potop:()?
Owa zmiana standardów, odstawienie wiaderka i mieszkania za szafą do lamusa sprawia, że coraz częściej para młoda to ludzie po 30-ce z mieszkaniami na kredyt (każde z osobna) i …pustymi kopertami od zaproszonych gości - bo czy trzeba coś wkładać na nową drogę życia, jak już są ustawieni?
- Dziś małżeństwo (jeśli do niego dojdzie) jest bardziej układem biznesowym, niż decyzją o byciu na dobre i złe, a jeśli już to nie do śmierci, ale do… rozwodu.

Złoty krążek

Według danych GUS, co 2-gie małżeństwo rozpada się w wielkim mieście i co 7-me na wsi. Ale zanim się rozpadnie najpierw musi zaistnieć. Czy w epoce outsourcingu wszelkich usług, założenia, że sam ślub i wesele mają wyglądać tak, jak żadne z tych, na których byliśmy my i nasi goście, przy założeniu zapewnienia noclegu dla niemal wszystkich gości to ocieramy się o kwotę niemal 50 tys. złotych przy liczbie zaproszonych gdzieś w okolicy 100-ki. Czy każdego na to stać? A jeśli nie, to może w ogóle sobie darować? A może zrobić to przed greckim urzędnikiem w trakcie wakacji na jednej z wysp, co skutecznie ograniczy liczbę zaproszonych?
Dlaczego rozpadają się związki?
Dlaczego nie cementują ich nawet przychodzące na świat dzieci ( i tu statystyka jest nieubłagana – dopiero troje dzieci zaczyna być trwałym spoiwem dla związku). Być może każdy, kto znalazł się na życiowym zakręcie znajdzie inny powód, gdzie wśród wielu przyczyn owa „niezgodność charakterów” będzie najlepszym wytłumaczeniem.
Dlaczego? - Jeśli normy moralne zostały tak poluzowane i można się sprawdzić żyjąc ze sobą na próbę?
A może właśnie dlatego, że dziś rozwód nie jest wyobcowaniem, że dziś łatwiej żyje się w związku partnerskim (już nie w konkubinacie), bo np. publiczne przedszkole, że ważne jest tylko to, co moje i owa wspólna próba jest tak długo fajna, jak długo jest tylko próbą.

Młodość mija, a ja niczyja

Ale jakby na to nie spojrzeć to na ten strach przed lataniem wpływa tak wiele czynników począwszy od dojrzałości emocjonalnej nabywanej w fotelu przed komputerem ( a nie poprzez relacje międzyludzkie), poprzez pierwszą pracę ( lub jej brak), wspólnie ( lub nie) wyznawane wartości, że decyzja o byciu dorosłym i odpowiedzialnym jawi się niemal jak szekspirowskie „ być albo nie być”. Przyszłość jest na tyle niejasna, że godzi w jedną z najwyższych naszych wartości – w rodzinę.

Może jakimś pocieszeniem, a może bardziej wyjaśnieniem dlaczego jest nam tak trudno się odnaleźć są konferencje ulubionego mojego Dominikanina ( wielu uważa, że facet w sukience nic nie wie o życiu, ale są w błędzie) „ Młodość mija, a ja niczyja” – poszukajcie na YT i niech to będzie zarazem kolejne "zaproszenie do serwisu":).

j.