f.pl na wakacje – „Wrzesień”

>Jeśli za obowiązek mężczyzny uznać obronę ojczyzny, to Polacy nie wywiązali się z niego w trakcie kampanii wrześniowej. Proszę tak na mnie nie patrzeć. Przecież „Morfina “pełna jest takich ocen.

- Miało być o literaturze, ale dobra. Jasne, że się nie wywiązali. Próbowali, ale się nie wywiązali. Jak ja będę bardzo próbował zarabiać na życie, ale mi się nie uda, to czy to znaczy, ze jestem zaradny, bo się starałem? A podobno mieli być zwarci i gotowi, nie oddać ani guzika od płaszcza, a przesrali cały kraj w trzy tygodnie. Czy to jest powód do chwały? Jak się wojnę przegrywa, to znaczy, że się za przeproszeniem, dało dupy i nie należy tego afirmować. Nie znoszę obnoszenia zbitej dupy na drzewcach, jako powodu do chwały narodowej. Nie rozumiem polskiego kultu klęski. 20 lat pracy całego narodu wzięło w łeb, bo paru generałów uwierzyło we własną propagandę.

> Willeman* ma zadanie, by umożliwić dogadanie się Polaków z Niemcami. Pan sądzi, że to była właściwsza opcja dla Polski?

- (…) A wracając do kwestii właściwej, to oczywiście, że powinni się dogadać z Niemcami! Zerwać po raz pierwszy od trzystu lat z irracjonalna polityką i zachować się jak dojrzały europejski kraj. Ale to oczywiście nie w Polsce, w Polsce dojrzałość to niekoniecznie.

> Honor żołnierza polskiego na to nie pozwalał.

- Ale przecież ci, co podejmowali decyzje, nie złożyli swojego życia w imię honoru, tylko wysłali na wojnę młodych żołnierzyków a sami spierdolili do Rumunii. Dowódca wojska nie jest od unoszenia się honorem, tylko od myślenia o tym, co zrobić żeby wygrać albo przynajmniej przegrać jak najmniej. A poza tym trzeba być idiotą żeby myśleć w kategoriach honoru polityce międzynarodowej. Tu trzeba kalkulować, liczyć zyski i straty. I jak ten rachunek wygląda? Józef Beck i marszałek Rydz przegrali Polskę, w imię fantazmów, będących w rzeczywistości nieuprawnioną ekstrapolacją cnót osobistych na wartości polityczne. Potraktowali kraj jak własny folwark, który można przegrać w pokera dla elegancji odważnego blefu. Trudno sobie wyobrazić większą klęskę: Polska straciła drugi i czwarty ośrodek polskiej kultury, czyli Lwów i Wilno, nie mówiąc już o stratach gospodarczych, ludzkich i półwiecznej prawie moralnie rozkładającej zależności do Związku Radzieckiego. Nie jestem w stanie zrozumieć tego kultu kampanii wrześniowej w Polsce. Myślenie o tym wzbudza we mnie wściekłość.

/fragment rozmowy ze Szczepanem Twardochem (rocznik 1979), autorem powieści „Morfina” osadzonej w realiach września 1939, jaki ukazał się w marcu br. w GW/

*Bohater powieści „Morfina”

**
„Więzi nas Polskość” - tak zatytułowany był ten wywiad i chociaż nie do końca zgadzam się z taką oceną września ’39 to cieszę się, że kolejne pokolenie Polaków stara się więzy owej polskości poluzować. Sam osobiście z całej II Wojny św. najbardziej lubię... kampanię wrześniową. Dlaczego? Bo to był poniekąd koniec świata dawnej Polski, tego, co nastąpiło potem w ciągu niemal 6-ciu długich lat wojny i okupacji wówczas nikt się nie spodziewał. Minęło raptem 20 lat od poprzedniego konfliktu światowego i wszystkim wydawało się, że okupacja jakkolwiek brutalna będzie przebiegała w cywilizowany sposób, bo przecież Niemcy to cywilizowany naród, naród wielkich muzyków i poetów. Z perspektywy czasu wyszło jednak, że największe szanse na przeżycie tej wojny mieli żołnierze września zamknięci w stalagach i oflagach.

Czy mogliśmy się dogadać? Sęk w tym, że drogi Adolf nie był wcale zainteresowany dogadaniem się z klasą przyszłych niewolników, a Polskę potraktował jak poligon, gdzie jego armie miały się „ostrzelać”.
Na pewno problematyczne pozostaną sojusze, jakie wtedy zawarliśmy, ale też nikt specjalnie nie chciał umierać za Gdańsk.

Sądzę też, że dopadł nas też syndrom wielkości – będąc narodem dość licznym, mamy zawsze spory „bank krwi”
– Byłem ostatnio na Słowacji, kraju pięciokrotnie mniejszym od Polski z populacją zaledwie kilkumilionową ( w tym z dużym problemem mniejszości Romskiej) – wojna ledwie musnęła tamte miasta i wioski. W przepięknych kościołach ludzie, na co dzień obcują z wielowiekowymi obrazami, ołtarzami itp., itd. Małe narody honor starają się schować głębiej – Czechosłowacja - z najlepiej uzbrojoną armią w tej części Europy w tamtym okresie poddaje się bez walki, bo zdaniem władz szkoda było kropli krwi, a wynik tego konfliktu był już znany z góry.

I ostatnia rzecz, tak Wilno i Lwów zawsze będziemy nosić pod sercem, ale czy z tego złego nie wyszło nic dobrego? Warmia i Mazury, Wrocław, Szczecin…Dziś, chociaż zaczynamy być wymierającym krajem, to mimo wszystko jesteśmy krajem jednorodnym. Nie trudno sobie wyobrazić, że dziś po polskich: Lwowie i Wilnie biegaliby dla jednych ukraińscy i litewscy terroryści, a dla innych - bojownicy walki o niepodległość.

Więzi nas polskość, ale jakby mniej i dobrze, tym bardziej, że poddając analizie teraźniejszość okazuje się , że obecne sojusze wcale nie są takie pewne, a gdyby coś ( co nie daj Boże!) nasza sytuacja wyglądałaby tak jak we wrześniu 1939 roku… Z tą różnicą, że dziś musielibyśmy wytrzymać nie kilka tygodni, a kilka miesięcy aż maszyna sojusznicza nabrałaby rozpędu. Dziś moglibyśmy sobie poradzić z malutką Litwą (co przecież nie wchodzi w grę, bo jesteśmy sojusznikami) i może nawet z dużą Ukrainą, ale już wynik konfliktu z Białorusią nie jest taki oczywisty. Nikt nie traktuje poważnie słabego sojusznika, a my chociaż mamy zapisane 1,95 % PKB na modernizację armii, od czterech lat nie wypełniamy tego warunku.