Rychowe opowieści III

Opowieść 4. Filar

A jednak nie „becik”, ale ostatecznie tak został zatytułowany ten post. Będzie to opowieść nie tylko o przyszłości narodu, ale również o strachu przed posiadaniem dzieci, niełatwym byciu dorosłym, braku pewności jutra i hipokryzji rządzących…

*
Nie tylko dzieci rodzi się coraz mniej, ale również coraz mniej zawieranych jest małżeństw.
Statystyki pozostają nieubłagane – z tych, którzy w tym roku powiedzą sobie „tak” tylko 2/3 mają szansę na dłuższe wspólne życie.

Na jednym biegunie niskie zarobki i brak pracy, warto podkreślić – jakiejkolwiek pracy w małych miejscowościach, na drugim – coraz to wyższe oczekiwania, coraz wyższe standardy życia kreowane przez telewizyjne seriale i komedie zniechęcają młodych do formalizowania związków. Zawsze, gdyby coś poszło nie tak, mama z tatą nie powinni odmówić pomocy. Na drugim - kolorowy świat reklamy i tabloidów.
Na ulicach coraz droższe samochody, w domach i mieszkaniach coraz większe telewizory.
Luksus kupiony na raty. A przecież dzieci kosztują i to nie mało.

Czy Polscy emeryci mają jeszcze szansę na emeryturę pod palmami? Ten obraz nie został bynajmniej wylansowany przez byłego premiera RP. Taką wizję roztoczono przed dzisiejszym pokoleniem 40+ w latach 90 – tych ub. wieku, zachęcając do rezygnacji z tylko jednego filaru, jakim był wówczas ZUS. Otwarte fundusze emerytalne miały zapewnić przechodzącym na emerytury za kilkadziesiąt lat możliwość dostatniego życia i zwiedzanie świata. Dziś rządzący mówią nieśmiało – OFE to rak toczący budżet, a palmy? Jest na nie jeszcze szansa pod warunkiem, że doczekamy …ocieplenia klimatu.

„Nie chcecie rodzić – będziecie głodować! To nasze dzieci będą musiały płacić wam emerytury!”

Justyna i Tomek śmieją się aż do łez słysząc te farmazony. Nie są już dziećmi, trudno też o nich powiedzieć, że są jeszcze młodzi. Tomek w tym roku dmuchał 40 świeczek, Justyna zrobi to za rok. Nie mają dzieci, świadomie. Dziś może by i chcieli, ale gdy zaczynali w wolnej Polsce ich pieniądze rodziły się na granicy prawa. Bywało ciężko, posiłki w barach mlecznych i u mamy. Zawsze bez etatu. Gdy zamieszkali razem, nikt nie przypuszczał, że będą „nieformalni” przez następne 20 lat. Nigdy nie było dobrego czasu ani na dziecko, ani na ślub. Przez te dwadzieścia lat dużo się zmieniło – kilka mieszkań pod wynajem, las na Mazurach i kilka działek kupionych niemal za bezcen. Do tego doszło jeszcze nowe hobby Justyny – dzieła sztuki, a właściwie nowoczesne malarstwo. Justyna ma smykałkę do interesów, a oboje z Tomkiem jedno wiedzą na pewno – emerytury zapewnią im nabyte nieruchomości.

Andrzej, chłopak z Mazur, uciekł do Warszawy z obawy przed wojskiem, tu się ukrywał pracując w amerykańskim hotelu, tu poznał swoją przyszłą żonę. Zaczynali wspólne życie wraz z rodzeniem się kapitalizmu i III RP. Zaczynali jak większość - od używanego Poloneza i mieszkania u teściowej za „szafą”. Później on rzucił hotel, zdał maturę i zapisał się na płatne studia z logistyki – dziedziny, która wówczas dopiero raczkowała. Kolejne firmy i coraz wyżej na korporacyjnej drabinie. Wyprowadzka od teściowej do swojego mieszkania w Piasecznie. Wszystko układało się jak najlepiej tylko jego żona Monika nie mogła mieć dzieci. Nie myśleli o adopcji, raz - niewiele dzieci ma uregulowany stan prawny i procedury ciągną się latami, dwa - niełatwo jest pokochać obce dziecko. Myśląc o starości i emeryturze jedno wiedzą na pewno – chcą żyć pełną piersią. Dziś już nie mieszkają w Piasecznie – to mieszkanie zarabia samo na siebie. Za lepszym stanowiskiem i w innej korporacji Andrzej postanowił, że przeniosą się do Krakowa, Monika znalazła pracę w największym polskim banku, a razem kupili kolejne mieszkanie. Nie mają telewizora, bo nie jest im potrzebny. Żywności, jak podkreśla Andrzej, się u nich nie wyrzuca. I cały czas odkładają – starcza również na wakacje w ciepłych i odległych krajach. Czy to drugie mieszkanie to ich ostatnie słowo? Andrzej się zastanawia, czy nie pora na kolejną zmianę firmy i kolejny szczebel wyżej?

Czy wszyscy bezdzietni są tak dobrze sytuowani i „ustawieni” na starość? Zapewne nie, ale też nieprawdą jest, że to nasze dzieci będą pracować na ich emerytury. Prawdą jest, że system emerytalny przypomina piramidę – jeżeli nie stoi ona do góry nogami to wszystko gra, gdy jednak odwrócimy ją o 180 stopni zaczynają się schody. Jednak zarówno Justyna i Tomek, Monika i Andrzej pracują na swój „złoty spadochron”, bo gdy organ emerytalny powie, że owszem emerytura powinna wynieść np. 2500 złotych, a tort do podziału jest tak mały, że będzie o wiele niższa, to ci bezdzietni będą mieli, z czego tę różnicę uzupełnić.

Ale przecież większość ludzi na tym świecie pragnie mieć dzieci – spotkania pod różną szerokością geograficzną wcześniej, czy później sprowadzają się do tego pytania – ile masz dzieci? Co ciekawe, są takie miejsca nawet w Europie ( Francja, Szwecja), gdzie liczba posiadanych dzieci wyznacza status materialny. Troje i więcej to znak, że mamy tu do czynienia z ludźmi zamożnymi. Jednak w tych europejskich krajach rząd daje nie tylko becikowe, ale dotuje żłobki, przedszkola, finansuje opiekunki, aby rodzicie mogli wyskoczyć do kina, teatru czy do znajomych. Badania przeprowadzone w Polsce mówią, że już 57 % pracodawców nie traktuje ciąży pracownicy, a potem młodej matki, jak kary za grzechy. Jednak to teoria, praktyka bywa bardziej bolesna. Na ile dzieci stać Polaków? Obecny model to 2+1, lub by żyło się lżej ( powinno być lepiej – jak na haśle wyborczym) 1+1 ( drugi rodzic w cieniu), co ułatwia dostanie się do przedszkola, obniża podatek etc.

Jedno dziecko to zdecydowanie za mało, reguła, która powinna obowiązywać to troje, bo tylko wtedy można mówić o zastępowalności pokoleń. Jednak strach i obawy o przyszłość, ciągle niepewna sytuacja ekonomiczna są wystarczającym silnym bodźcem, aby 1/3 badanych nie planowała dzieci w ogóle.

Jedno dziecko też już może być luksusem, zwłaszcza, jeśli mówimy tu o ludziach, którzy nie załapali się na dobre „teraz” i nie mają szans na lepsze „jutro”. Jarek, kiedyś właściciel myjni ręcznej w Wawrze opowiadał o swojej siostrze, która przez kilka lat odkładała pieniądze na …dziecko. Narodzinom towarzyszy nie tylko radość rodziców, ale i pytanie - jak teraz „wyżyć” z jednej pensji? Jedyny żywiciel rodziny to pozycja niezbyt godna pozazdroszczenia. Trudno się dziwić - głównie matkom, które odchowawszy trochę swoją pociechę i z trudem wracają na rynek pracy, że boją się ponownie ryzykować. Ideałem byłoby zacząć rodzić dzieci na ostatnich latach studiów i od razu wychować dwoje, w praktyce oznaczać by to musiało perspektywę życia z jednej pensji przez 3 – 4 lata. Większość młodych ludzi ściągających do stolicy w poszukiwaniu lepszego jutra może liczyć tylko na siebie – ich rodzice i sprawni dziadkowie pozostają daleko stąd. Później i tak okazuje się, że powrót do pracy równa się przeznaczeniu jednej pensji na opłaty i pensję dla opiekunki.

No tak, studiować, wstępować w związki małżeńskie i rodzić dzieci – to zbyt piękne, aby było prawdziwe. Kobiety w okolicy trzydziestki nie chcą myśleć o dzieciach, a przecież im dłużej czeka się z pierwszym tym mniejsze szanse na kolejne.

Jak wyglądał ślub 20 lat temu? – Kilkadziesiąt osób, samochód załatwiony po rodzinie, cytrusy kupione w hurtowni, ciasta z zaprzyjaźnionej cukierni. Jak wygląda ten „najważniejszy dzień” dziś? To jedna wielka kupa pieniędzy utopiona w oprawę i przyjęcie, na jakim jeszcze nie byli zaproszeni goście. Na taki ślub potrzeba albo wielu oszczędności, albo zasobnego portfela rodziców. Studia też już nie gwarantują dobrego startu w dorosłość i nie chronią przed bezrobociem. Najpierw mieszkanie, potem wyposażenie, potem raty i trzeba jeszcze pożyć. Coraz trudniej dorosnąć i coraz trudniej podjąć decyzję o dziecku.
Coraz trudniej być mężczyzną – wiele samotnych kobiet mówi, że już bardziej godzi się być sama, jak ma to być ktoś nijaki lub wieczny chłopiec.

Jeżeli z demografią w Polsce jest tak źle, to może nie ma sensu walczyć z odwróceniem tendencji, której administracyjnie odwrócić się nie da. Tak przynajmniej uważa prof. A. Jaszczyk sam będący ojcem czworga dzieci. Jego zdaniem nasz kraj jest przeludniony, a jeśli tak, to perspektywa liczby obywateli RP w 2050 roku w wysokości 31 mln. nie wydaje się być aż tak zatrważająca. Może rzeczywiście wymachiwanie demografią przez rządzących jest tylko stawianiem zasłony dymnej? Bo przecież kobieta wypada z rynku pracy w wieku 51 lat, mężczyzna trzy lata później, z drugiej strony najwyższy poziom bezrobocia obserwuje się wśród ludzi młodych, którzy nawet imając się różnych zajęć stąpają po tak cienkim lodzie, że decyzja o założeniu rodziny jest dla nich ostatnią propozycją z możliwych.
75 % Szwedów powyżej 55 roku życia ciągle znajduje się na rynku pracy, w RP jest to już niewielki procent ludności. Zawodzi edukacja i zawodzą pracodawcy, którzy wcale nie traktują „zasobów ludzkich”, jako największego kapitału firmy.

A więc może emigranci?
Jeden z Polaków, który wyemigrował do USA i tam zrobił karierę w artykule o islamizacji Europy postawił taką tezę – Europejczycy zawsze wykonywali wszystkie prace, – jeśli dziś czegoś nie robią to, dlatego, że ta praca jest za nisko wynagradzana. Dotyczy to głównie bogatych społeczeństw w Europie zachodniej, ale w naszym kraju coraz częściej do wykonywania niskopłatnych prac przybywają sąsiedzi „ zza Buga”, jednocześnie bezrobocie wraca na wyżej ustalone pozycje – 13 %.

Włodek siedzi już w Niemczech 14 lat, pojechał na chwilę, żeby zarobić na mieszkanie w stolicy. Dziś kieruje 60-ma monterami – rozsyła na budowy, nalicza płace, przygotowuje oferty. Chciałby wrócić, ale firma, która go tam wysłała już praktycznie nie istnieje. Córka mówi po niemiecku bez słowiańskiego akcentu i to z myślą o niej wykupił od banku zagrzybione mieszkanie z lat 60-tych w Berlinie Zach. Ona nie chce wracać, on chciałby, ale nie ma, do czego. Za chwilę 50-tka na karku – w tym wieku można, co najwyżej wykreować sobie zajęcie ( dostawca pizzy, uczeń na stacji benzynowej, malarz pokojowy). Jedno wie na pewno – emigracja wszędzie wygląda tak samo i adresowana do ludzi bez większych aspiracji i wykształcenia – ludzie z głową na karku nigdzie nie muszą wyjeżdżać. Jego żona bezskutecznie poszukiwała pracy, w końcu zatrudnił ją w „swojej” firmie na pól etatu. Bo chociaż urodę ma nordycką, to jednak zbyt słowiański akcent.

Dopóty niewiele się zmieni w wynagradzaniu pracowników i w systemie edukacji, dopóty nie zostanie wprowadzona rzeczywista polityka prorodzinna dająca młodym ludziom poczucie stabilności, dopóty wydłużenie wieku emerytalnego będzie tylko przyznaniem się do bezsilności – nie mamy dla ciebie ani dobrego startu, ani pracy do 67, czy 70 roku życia.
Wszystko, co możemy ci dziś obiecać to jakieś pieniądze po przekroczeniu tego wieku, ale do tego momentu radź sobie sam.

Najpierw był jeden filar, potem były dwa. Dziś nie wystarczą trzy, a czwarty coraz bardziej się chwieje. Jaki będzie piąty?

*
Rychu

Zdjęcie pochodzi ze strony Aviva (CU)

Odpowiedzi

Smutne ale prawdziwe. Podobno

Smutne ale prawdziwe.
Podobno lepiej codziennie kupować piwo a pieniądze ze sprzedaży butelek odkładać na emeryturę- będzie większa niż z ZUS.

Rychu...

Trochę smutna ta "rozrywka":(
pozdro:-)