Tak miał prawo zapytać premier D. Tusk mając kłopoty ze skompletowaniem godnej obsady zagranicznych oficjeli o brzasku 1 września 2009, na Westerplatte. Do samego końca nie było wiadomo, kto pofatyguje się z USA, co z naszymi sojusznikami sprzed 70 –ciu lat?
A mnie to nawet… nie dziwi, bo co mieliby powiedzieć dziś, patrząc przez pryzmat tamtych dni? Słowo „przepraszamy”, chociaż na miejscu, byłoby jakby za mało…
**
„ Panowie, mając Niemca z przodu i Krasnoarmiejca z tyłu, nie pozostanie nam nic innego niż tylko stanąć na Placu Saskim i bić się o honor” – tak mniej więcej miał powiedzieć „ Dziadek” – Józef Piłsudski.
Ówczesne władze polityczne i wojskowe II RP założyły, że jeżeli nawet istnieje jakieś koleżeństwo pomiędzy drogim Adolfem i wujkiem Joe, który de’facto przygotował Wehrmacht do wojny udostępniając Niemcom sowieckie ( tak się wtedy mówiło) poligony, fabryki zbrojeniowe i surowce, to, co, jak co, ale do przyjaźni pomiędzy tak ideologicznie odmiennymi postaciami to już na pewno nie dojdzie - Sromotnie się pomyliliśmy…
Cóż było robić? Nie mając wspólnej granicy z żadnym, poważnym naszym przyjacielem ( tak nam się wówczas wydawało, że to prawdziwi przyjaciele) przyjęliśmy, że wszystko, co najlepsze wystawiamy przeciw Niemcom ( „Opóźniajcie, opóźniajcie tę mobilizację” - krzyczeli Anglicy i Francuzi latem 1939 roku), kierując na wschód inteligenckie rezerwy - to, dlatego później wśród pomordowanych w Katyniu i w innych miejscach było tak wielu inżynierów, lekarzy i po prostu ludzi z wyższym i średnim wykształceniem).
*
W końcówce sierpnia’39 cała Europa odwiedzała się na wysokim szczeblu podpisując jawne i tajne - pakty, porozumienia i protokoły. Można by powiedzieć, że na 1-szgo września tamtego roku byliśmy nie tylko zwarci i gotowi nie oddać ani jednego guzika, ale dodatkowo obłożeni papierami, które, jak nam się wydawało są więcej warte niż były w istocie. I tak:
- Z Rumunią podpisaliśmy porozumienie o wzajemnej pomocy wojskowej na wypadek, gdyby Sowieci zaatakowali, bądź ich, bądź nas ( padło na nas). Rumuni mieli wystawić 17 dywizji piechoty uzbrojone po „japońsku”, ( jako tako) w broń pamiętającą przełom wieków.
- Z Anglią podpisaliśmy na tzw. rozpaczliwca pakt 25 sierpnia, co w sumie o kilka dni powstrzymało drogiego Adolfa, a może musiał jeszcze skombinować kilka polskich mundurów do przygotowania prowokacji, którą świat zapamiętał, jako gliwicką?
W tym wypadku jednak okazało się, że Anglicy zrozumieli ten dokument inaczej niż my.
My uważaliśmy, że mamy prawo do pomocy w sytuacji, jak to opisał „Dziadek”.
Jednak Wyspiarze, tłumaczyli, że to porozumienie może obowiązywać tylko w wypadku drogiego Adolfa, wujek Joe wymagałby nowego papieru.
- Pozostała nam jeszcze Francja, która zgodnie z wersalską etykietą, kilka dni później, bo 3-go września ogłosiła wszem i wobec, że wypełnia zobowiązania sojusznicze i otwiera drugi front. Ale ten drugi front to …wymyśliły polskie gazety. Oczywiście Brytyjczycy też krzyknęli „ nie chcem, ale muszem umierać za Gdańsk!”. Tyle tylko, że po zakończeniu I-szej Wojny zwanej światową znieśli obowiązkowy pobór do wojska ( a my dopiero, co), więc raczej na ich piechurów liczyć nie można było, chociaż cały czas mieli świetną Royal Navy.
Tak, więc nasi przyjaciele i sojusznicy zaatakowali! Francuzi przekroczyli granicę III Rzeszy w trzech punktach – najdłuższy ich spacer wyniósł całe 8 km. Trzeba im oddać, że początek września był jeszcze upalny, więc o zmęczenie nie było trudno. Jak donosiły wówczas niemieckie gazety – wrogie oddziały nikogo nie niepokojąc szybko wróciły do siebie.
*
Drogi Adolf widząc, co się dzieje ( znów jesteśmy na kilka dni przed wybuchem wojny) - że nici z drugiego Monachium ( my wówczas wzięliśmy Zaolzie, ale nie ma się, czym chwalić) splunął przez lewe ramie i pchnął swojego ministra Ribbentropa, aby ten dogadał się z Mołotowem ( tym od koktajli). Panowie, „dogawarilis” ( po rosyjsku dogadali się) podpisując słynny pakt o nieagresji, który zmienił Europę na następne 50 lat.
I wtedy zupa wylała się nam na kolana – został nam już tylko Plac Saski, chociaż jeszcze nie traciliśmy ducha - musieliśmy wytrzymać dwa tygodnie. Nasi przyjaciele mieli otworzyć ów drugi front, do rumuńskich portów miało płynąć uzbrojenie ( nie za darmo – dostaliśmy kredyt od Anglików), tyle tylko, że po drodze był 12 września.
Tego dnia w małej francuskiej mieścinie, co do dziś nazywa się Abbeville miało miejsce spotkanie Najwyższej Rady Wojennej Aliantów, podczas, którego zapadła decyzja o wstrzymaniu wszelkich działań przeciwko III Rzeszy, jeżeli nie będą to li tylko działania pozorowane.
*
Drogi Adolf trochę się niepokoił – zgodnie z pierwotnymi ustaleniami paktu R-M, armia wujka Joe miała zaatakować Polskę w nocy z 12 na 13 września. Niemcy już od 8 września stali pod Lwowem i nic nie wskórali ( miasto miało zapasy na 3 miesiące stawiania oporu). Wódz Tysiącletniej Rzeszy umiał czytać ze zrozumieniem, to, co podpisał wierny Ribbentrop. Niemiecki żołnierz będzie się wykrwawiał – myślał Hitler - bo Polacy nie chcieli autostrady ( a teraz byłaby jak znalazł), a jego nowy i spóźniony przyjaciel przyjdzie na gotowe.
A wujek Joe czekał - 13 września miał już na stole meldunek szefa angielskiego wywiadu, który pobierał skromną gratyfikację ( chyba nie w rublach?) dorabiając, jako szpieg Sowietów, informując Stalina o ustaleniach z Abbeville.
Bingo! – Krzyknął Józef Wissarionowicz, po otrzymaniu meldunku i dał znak:
„Ni korowy, ni swini
Tolko Stalin na stini
I pokazujet rukoj
Idi w Polszu za mukoi”
( Kresy w czerwieni 1939 – Czesław K. Grzelak, Wyd.II, 2001)
*
Ten pakt i ustanowienie wspólnej granicy ( potem zmienionej, aby lepiej wytłumaczyć historii czwarty rozbiór Polski) to była po prostu …REWELKA!
- Adolf do 21 czerwca 1941 roku czerpał pełnymi garściami ze składów surowcowych ZSRR, a nasi przyjaciele do końca II Wojny drżeli, że wujek Joe jeszcze raz dogada się z drogim Adolfem, więc przymykali oko na Katyń, zachowanie się Rosjan wobec wybuchu Powstania Warszawskiego, wywózki i całą resztę.
Później do gry wkroczył wujek Sam (teraz też z jego przyjazdem jest największy kłopot), który a to pojechał do Teheranu, a to spotkał się w Jałcie i tylko kiwał głową, że Ok., że „All right”. Wujek Sam miał inny interes – jego kraj położony za wielką kałużą nie mógł podnieść się z Wielkiej Depresji ( dziś nie wiele brakowało, a byłaby powtórka z rozrywki), więc kombinował tak – „Rosja to wielki market, wszystkiego tam za mało, albo nie ma w ogóle.
Ja im będę wysyłał maszyny i towary, a oni będą płacić jak za zboże tanimi surowcami.
Wojna to wielki biznes, dzięki wujkowi Joe staniemy na nogi”
No tak, ale to było potem, wróćmy na koniec tej „story” do roku 1939 i naszych przyjaciół…
*
I chociaż biliśmy się dzielnie, to po 17 września nasza sytuacja zmieniła się diametralnie.
Nasi sojusznicy, ze stoickim spokojem przyjęli fakt agresji ZSRR, usprawiedliwiając napaść Rosji na Polskę, jako konieczne zapewnienie bezpieczeństwa tejże Rosji w związku z nienieckim zagrożeniem ( tłumaczenie p. Churchilla 1-go października 1939 roku).
To, co może tłumaczyć pana od cygara i szklaneczki whisky to fakt, że my sami tak do końca nie potwierdziliśmy na arenie międzynarodowej, że Rosja jest agresorem. W końcu rozkaz wydany oddziałom broniącym wschodniej granicy brzmiał „ nie walczyć bez wyraźnej potrzeby, czy konieczności”.
Nasi przyjaciele byli święcie przekonani ( do takiego wniosku doszli brytyjscy sztabowcy jeszcze przed wojną), że nie będą w stanie pokonać III Rzeszy bez pomocy wujka Joe, a ponieważ ów był wówczas przyjacielem Adolfa, trzeba czekać aż wahadło przyjaźni wychyli się w ich stronę). Nam pozostała jeszcze Rumunia… Naszym przyjaciołom również.
Na tzw. przyczółku rumuńskim, na 4 % terytorium II RP chcieliśmy utrzymać nasz niepodległy byt, do nadejścia pomocy ze strony drugiego frontu. Nasi sojusznicy zaś zainteresowani byli tylko tym, aby Niemcy pod pretekstem pogoni za naszymi oddziałami nie zajęli, jeśli nie całej, to tej części naszego sąsiada, gdzie wydobywano 6 mln. ton ropy naftowej rocznie.
Później informację, że Armia Czerwona odcięła nam drogę do Rumuni nasi sojusznicy przyjęli nie tylko ze zrozumieniem, ale wręcz z radością, bo sądzili, że pokonają Adolfa ropnym głodem. A my? My mieliśmy dać im czas bijąc się samotnie jak najdłużej i osłabiając zdolności zaczepne armii niemieckiej. W Monachium uratowano pokój na jeszcze jeden rok, ale potem Hitler wykorzystał ponad 300 –ta świetnych czołgów marki Skoda, my zaś wzmocniliśmy Royal Navy naszymi niszczycielami i okrętami podwodnymi, których zakup fachowcy ocenili później, jako zbędny wydatek, twierdząc, że lepiej było te pieniądze wydać na wojska lądowe.
Teoretycznie Rumunia miała obowiązek udzielenia nam wspomnianej pomocy, ale szybko żeśmy ją z niego zwolnili, wtedy Rumuni naciskani przez Niemców internowali najwyższe władze RP rozwiązując ręce Aliantom, którzy nie musieli już się tłumaczyć z wystawienia do wiatru tych, z którymi podpisali pakty, protokoły i porozumienia.
Późniejsze władze RP na uchodźctwie były już zdane na łaskę i niełaskę sojuszników.
Godną pochwały jest do odnotowania postawa Litwy, która mogła zbrojnie odebrać Wilno, jednak nasz poseł w Kownie otrzymał we wrześniu ’39 zapewnienie, że sprawę Wilna Litwa pozostawia do załatwienia poprzez proces pokojowy po zakończeniu wojny.
Węgrzy, choć nie proklamowali oficjalnie neutralności, to stosowali wobec nas „ życzliwą neutralność”, i to właśnie przez to państwo biegł główny kanał przerzutowy polskich uciekinierów na Zachód.
*
I o ile z kompletacją obsady obchodów 70 rocznicy wybuchu II Wojny Św. ze strony dawnych przyjaciół mieliśmy problem, o tyle nie było takiego problemu w stosunku do sojusznika naszych sojuszników, który potem stał się gwarantem naszej zachodniej granicy( kosztowało to nas 1/5 terytorium przedwojennej RP, ale mówi się trudno).
Z tego, co donosi prasa będziemy chcieli zapytać byłego prezydenta, a obecnie premiera Federacji Rosyjskiej – p. W. Putina o Katyń. Jeśli usłyszymy odpowiedź, że to sprawa Niemców, nie powinniśmy się… dziwić. Warunki pogodowe nad Bałtykiem w tym wiatr sprawiają, że słyszalność spada, a Katyń brzmi jak Chatyń ( też na Białorusi), który rzeczywiście wymordowali Niemcy. Warto tu też dodać, że wujek Joe nie podpisał tzw. konwencji jenieckich, chociaż obiecywał, że będzie ich przestrzegał. Ten brak podpisu pod tym dokumentem sprawił, że Niemcy traktowali jeńców rosyjskich „dość swobodnie”.
A i samemu wujkowi Joe ręka mogła się omsknąć na dokumentach odnośnie rozwiązania sytuacji polskich oficerów, policjantów i żołnierzy KOP-u ( Korpus Ochrony Pogranicza)
Wujek Joe chcąc się wytłumaczyć potem przed społeczeństwem, dlaczego nie chroni obywateli własnego państwa, którzy dostali się do niewoli ogłosił, iż żołnierze Armii Czerwonej wzięci do niewoli niemieckiej nie są jeńcami, lecz zdrajcami własnego narodu i tak też ich potraktował po powrocie z wojny do kraju.
I tak po krótce można opisać tamten trudny czas…
Zresztą jeden z francuskich wysokich rangą oficerów podpisując traktat pokojowy w Wersalu po zakończeniu I-szej Wojny powiedział, że to nie pokój, ale zawieszenie broni na 20 lat…
Miał rację.
**
Rychu
* Tytuł zapożyczony z piosenki Republiki, a wspomnianą wyżej książkę polecam:).