Czas pierwszych Komunii zbliża się ku końcowi. A to dobry moment na pewne podsumowania i nieco szersze spojrzenie na naszą i administratorów parafii odpowiedzialność w aspekcie pierwszego świadomie przyjmowanego przez nas sakramentu i w ogóle odpowiedzialności za kościół, jako budowlę…
#
Pierwsza Komunia 40 lat temu to rower składany firmy Romet model „Karat” i wersalka kupiona przez rodziców za uzbierane pieniądze. Pierwsza Komunia dziś, to komputer i quad. Pierwsza Komunia dziś, to rezerwacja w restauracji dokonywana już na jesieni roku poprzedzającego. To ciągła spirala oczekiwań dzieci i żądań czy to księży, czy też sióstr. Czy zawsze tak było? Pamiętam lata 80 – te ubiegłego wieku. Młody chłopak już po przebraniu się usiadł na końcu stołu i liczył, liczył… W pewnym momencie westchnął „ myślałem, że więcej zbiorę”.
Dziś, gdy organizacja pierwszej Komunii potrafi osiągnąć koszt kilku tysięcy złotych musi pojawić się to pytanie - Gdzie jest granica między sacrum, a profanum?
#
Widzą to coraz bardziej odpowiedzialni duszpasterze organizując niejako dwie pierwsze Komunie – pierwszą w czwartek, na pamiątkę W. Czwartku pozbawioną całego tego zgiełku i teatralności, jakie stają się udziałem niedzielnych komunii. O czym myśli w niedzielny poranek młody człowiek? Może o zegarku? Może, jeśli ten, który właśnie podarował mu wujek jest naprawdę „ekstra”, a może już o „kompie”, albo o stojącym quadzie w ogródku? Kościół jeszcze próbuje walczyć z małym weselem ubierając dzieciaki w jednolite stroje, ale wtedy za wszelką cenę kochani rodzice próbują wyróżnić swoje dziecko dodatkami i fryzurami.
Zaproszone ciocie przybywają na uroczystości ubrane często „seksi” – mini i głęboki dekolt, dlaczego nie - w końcu to małe wesele…
#
Parafie też przy okazji tego święta próbują podreperować stan swoich finansów, spłacić zaciągnięte kredyty nakładając na rodziców „dobrowolne” daniny. Nie mniej jednak niż 200, - złotych jak porosił ksiądz jednej z wawerskich parafii, aby spłacić dzwony.
Dużo się zmieniło przez ostatnie dwadzieścia lat, jednak proces komercjalizacji pierwszego, świadomego wtajemniczenia w sferę sacrum podlega coraz to głębszej komercjalizacji, czy uda się ten proces zatrzymać?
A może przy tej okazji warto porozmawiać szerzej o pieniądzach. Są parafie i to wcale nie tak daleko położone od Warszawy, gdzie koszty utrzymania, przewyższają wpływy z tzw. niedzielnej tacy i zamówionych Mszy św. Księża pracujący na tych parafiach mówią o sobie, że mają awersję do pieniędzy, a raczej do ich wyciągania z kieszeni wiernych. A wierni?
Jakoś nie czują się odpowiedzialni za kościół, jako budowlę rzucając na tacę pieniążek, za który nie kupi się nawet puszki piwa lub kolorowej gazety. A pić i czytać się chce…
Dziś już nikt z budujących proboszczów nie dostanie zgody przełożonych na rozpoczęcie budowy wielkiego kościoła.
Nowy kościół ma być może częściej eksploatowany, ale w dużej mierze samofinansujący się w użytkowaniu. Zgodnie z obowiązującymi regułami tylko 25 % zebranej tacy ma iść na potrzeby pracujących w parafii duchownych, pozostałe 75 procent ma zapewnić funkcjonowanie parafii.
#
Ale czy to nie pora wrócić do pomysłu, który realizują inne kościoły chrześcijańskie ( państwa) i muzułmanie, – zamiast „ co łaska” podatek potrącany z pensji po określeniu przez pracownika, jakiego jest wyznania? Dotychczas pomysł nie miał szansy przebicia się, bo zachodziła obawa, że podatek będzie niższy niż znana dotąd hojność polskich katolików. Jednak gołym okiem widać, że sytuacja staje się coraz trudniejsza dla obydwu stron. Historia budowy świątyni Bożej Opatrzności i jakość wykonania wnętrz bazyliki w Licheniu mogą być tego dobrym przykładem.
Są parafie, gdzie wierni niejako na siłę oddają się lekturze tygodników katolickich, których kolportaż spoczywa w rękach administratorów parafii.
Pierwszym sygnałem, że w parafii pewne posunięcia nie są akceptowane jest zmiana charakteru tacy – z cichej na głośną i tu nie pomaga żadne głębokie spojrzenie ks. proboszcza. Innym zjawiskiem, na które wierni nie chcą się już dać nabierać to jest podwójne opodatkowanie - jedno w trakcie zbierania tacy, a drugie po zakończeniu liturgii, gdy trzeba wesprzeć zaproszonego misjonarza lub księdza ze wschodu. Lepiej w takim przypadku powiedzieć, że tyle to a tyle procent z tacy przeznaczamy dla zaproszonego gościa niż później stwierdzić, że taca jest pusta, a koszyk gościa pełen.
A gdybyśmy tak chcieli podejść zupełnie serio to czytając święte księgi przekonalibyśmy się, że Bogu, Jahwe, Allachowi oddawać należy nie drobne, ale 10 % swoich dochodów. Zgroza?
Zgoda, ale nic nie zmieniając ze zdziwieniem będziemy obserwować rosnące minarety i coraz większe kłopoty naszych parafii.
#
Zdjęcie: prezent na pierwszą Komunię z adnotacją „Bożym dzieckiem dziś stajesz się, synku...”