I to już trzecia część opowieści o Aleksandrowie pióra Michała Olszewskiego / Tygodnik Powszechny. …Poza tym Ewa i Adam to lokalni ekscentrycy. Nie mają samochodu, niektórzy na osiedlu twierdzą, że z pobudek ekologicznych. Brak samochodu w nowej dzielnicy to wyraźny sygnał inności. Sąsiedzi czasem podwożą albo rodzina, która mieszka obok. Jeśli nie, podróż do miasta wygląda tak: pobudka o szóstej, śniadanie w biegu, potem 12 minut marszu na przystanek. Autobusem (5 min.) dojeżdżają do stacji. Stamtąd pociągiem 35 min. na PKP Warszawa Śródmieście. Potem któreś z nich odprowadza córeczkę do podstawówki. I jeszcze dojazd do pracy. Razem mniej więcej półtorej godziny w jedną stronę. I tak od poniedziałku do piątku. Przez te 4 lata ani razu nie pomyśleli, że popełnili błąd. Adam: – Zawsze się płaci jakąś cenę. Ja uważam, że było warto. Nie tylko, dlatego, że mamy duży dom pod lasem w cenie malutkiego mieszkania w centrum. Tu jest cicho. Mam święty spokój. Co nie znaczy, że na osiedlu życie toczy się bez przeszkód. Jesienią ktoś pali w piecach plastikowymi odpadami. A przecież to nowe domy, mieszkają w nich wykształceni ludzie. Kilkaset metrów od ich domu otyły mężczyzna przygotowuje ogród do wiosny. – Palcem nie będę pokazywał, kto z moich sąsiadów szambo spuszcza w grunt. Niektórzy oszczędzają na rachunkach, bo utrzymanie kosztuje – mruczy. Spacery po wymarzonym lesie często zmieniają się w drogę przez mękę. Wśród chudej sośniny i stukania dzięciołów można znaleźć wyrzucone pralki, góry gruzu, stare okna i worki ze śmieciami. Nigdy za rękę nikogo nie złapali, więc nie powiedzą, czy śmieci wyrzucają nowi mieszkańcy, czy zasiedziali, których synowie stuningowanymi autami ścigają się w środku nocy niedaleko osiedla cdn.