Nic osobistego – białe i czerwone

To już drugi rok z rzędu jak waham się czy skorzystać z przywileju/obowiązku ( niepotrzebne skreślić) i wywiesić flagę narodową? Zastanawiam się jak do tego doszło? Czy wszystko da się wytłumaczyć końcem dobrostanu i wypadnięciem z dobrze opłacanego rynku pracy? A może był i jest to długotrwały proces? Zacznę w takim razie od lat 70-tych ubiegłego wieku…

*
Zapewne część z Was niewiele z tamtego okresu pamięta ( a może są i tacy, których w tamtym okresie nie było jeszcze na świecie?). Otóż w okresie PRL-u dzień 11 listopada był zwyczajnym dniem pracy. Być może też nie było ówczesnej władzy zbyt trudno zastąpić ów dzień tzw. Świętem Odrodzenia, które przypadało na 22 lipca i zwykle kojarzyło się z dobrami luksusowymi ( po tej stronie żelaznej kurtyny, bo na Zachodzie były to już wtedy FMCG) z racji tego, że przed wojną pierwsze oficjalne Święto Niepodległości było obchodzone w 1937 roku.

Dwa domy dalej mieszkał straszy pan, który jak się okazało, przy bliższym poznaniu, był przed wojną polskim olimpijczykiem i, któremu wojna nie pozwoliła na udział w olimpiadzie w 1940 roku (ostatecznie ją odwołano - przyp. j.). W tamtym okresie wywieszanie flagi w dniu 11 listopada wiązało się z „nieprzyjemnościami” takimi samymi, jak brak tejże flagi na budynku w dniu 22 lipca. A jednak ten starszy człowiek starał się kultywować (na swój sposób) pamięć o tym święcie robiąc „awanturę” na sąsiedniej ulicy robotnikom ubijającym w tym dniu dach na nowym domu.

Od tamtego czasu minęło wiele lat, w tym 30 lat trzeciej RP, po upływie tak długiego okresu nic już nie powinno dziwić, również to, że 1 listopada w naszym katolickim kraju słyszałem odgłos prac wykończeniowych na „Różance” bo to przecież „nic osobistego”...

**
W roku 1990 miało miejsce moje pierwsze spotkanie z Zachodem. Podróż do Szwecji zaowocowała m.in. przejazdem autem (młodych Szwedów) z Malmo do Sztokholmu. To, co budziło mój zachwyt to szwedzkie flagi łopoczące na stacjach benzynowych, sklepach i przydomowych masztach. Marzyłem, aby kiedyś ( znałem realia) mieć taki maszt ( a do tego potrzebne są własna ziemia i dom). Po przeprowadzce na rubieże Wawra, pierwsze co zrobiłem to „oszpeciłem” uchwytem ścianę domu ( nie był to co prawda maszt, ale uchwyt na dwie flagi) . Czas był po temu sposobny – Polska wchodziła do UE, potem odszedł JP II. Ten uchwyt na dwie flagi był mi potrzebny również z racji 3 Maja, raz nawet specjalnie zadzwoniłem do ambasady Republiki Litewskiej z pytaniem, czy „obchodzą” ten dzień? Okazało się , że nie. Z czasem obok polskiej flagi wieszałem unijną lub papieską z racji kolejnego Dnia Papieskiego – zawsze starając się przestrzegać protokołu flagowego.

**
Być może podchodziłem do symboli narodowych zbyt …idealistycznie. Apelowałem do mieszkańców osiedla, aby oflagowywali swoje domy, dowodząc przy tym, że to jest również wyraz pamięci o przodkach i ich dążeniach do odzyskania suwerenności kraju, jeżeli nawet 90 % z nich nie czuło niczego więcej niż ucisk.
Moje apele raczej nie trafiały.
Przełomem stał się rok 2010, gdy za sprawą katastrofy smoleńskiej, flagi pojawiły się na domach, na których wcześniej nigdy ich nie było. Nadszedł czas nowego i prawdziwego patriotyzmu, biel i czerwień dotąd zszyte cienką nicią zaczęły się pruć…

Temu podziałowi na dwa plemiona towarzyszył rozwój kapitalizmu neoliberalnego z silną wiarą, że niewidzialna ręka rynku wszystko świetnie „wypozycjonuje”, a hasła typu: „ jesteś kowalem własnego losu”, „ własną pracą ludzie się bogacą” nabierały nowego znaczenia. Owszem, ten proces rozpoczął się w 1989 roku i przez trzydzieści lat nigdy nie został skorygowany. Za sprawą zdominowanych przez Amerykanów Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego dostaliśmy najprostszy model kapitalizmu, który zwyciężył w UK i USA.

Jacek Santorski , kiedyś psycholog, a dziś szef Akademii Przywództwa, gdzie nowe kadry polskich menedżerów i następcy rodzinnych biznesów uczą się innych barw kapitalizmu, powiedział w jednym z ostatnich wywiadów, że już wtedy panowie z Ameryki sprzedali nam produkt po okresie ważności do spożycia. W tej odmianie państwo miało wycofać się ze wszystkiego, z czego tylko można - pozostając jedynie stróżem nocnym pilnującym „kasy” i „sreber rodowych”, które generować mają tak liczne i lukratywne stanowiska dla rządzących ugrupowań.

„Utowarowiono”: naukę, szkolnictwo, służbę zdrowia, transport. Jednym podpisem likwidowano miejsca pracy w PGR-ch, zwijano setki kilometrów połączeń kolejowych i autobusowych. Jednak Polska oglądana z poziomu fotela przed telewizorem jawiła się jako kraj, który w ekspresowym tempie nadrabia dziejowe zaległości.

W rzeczywistości państwo opuszczało wszystkie dziedziny, które można było opuścić pozostawiając obywateli samym sobie – można to zamknąć jednym zdaniem: „Zmień pracę i weź kredyt”. A co jeśli znalazłeś się w złym miejscu i o złej porze? Wtedy …” Spieprzaj dziadu”.

Dziś już nikt nie pamięta, że miały powstać 3 mln. mieszkań, że każdy miał dostać 100 mln., że mieliśmy być II-gą Japonią, a potem Irlandią. Mieszkanie to nadal prywatna sprawa obywatela, również bezpieczeństwo ( ochrona, system monitoringu), edukacja, zdrowie i …zęby.

**
Zawsze marzyliśmy o silnym państwie. A państwo nam słabnie coraz bardziej. Łatwiej jest wyprowadzić człowieka w kajdankach o 6 rano niż ukrócić wyciąganie pieniędzy przez oszustów podpierających się paragrafami od ludzi zepchniętych na samozatrudnienie. Wszystko, na co państwo stać to na ustną informację urzędnika, który zwraca uwagę, że założenie firmy w rejestrach nic nie kosztuje.

Państwowe firmy chętnie korzystają z prywatnej opieki medycznej przez co system NFZ chronicznie się zadłuża, a SOR jest często najszybszym sposobem na dotarcie do specjalisty i wykonanie badań, na które czeka się miesiącami, szczególnie dla tych będących poza prywatną opieką zdrowotną.

Pisana jest nowa historia, kolejne święta państwowe zawłaszczane są przez jedyną słuszną ideologię. Paradoksem jest to, że w kraju, w którym niemal 40 % obywateli legitymuje się wyższym wykształceniem czytelnictwo jest na dramatycznie niskim poziomie. Zapatrzeni w siebie gotowi jesteśmy latać na wierzejach od stodoły, braki maskujemy dumą i uprzedzeniem. A wystarczyłoby wziąć przykład z… Czechów ( opieka zdrowotna, rozwarstwienie społeczne), Finów ( szkolnictwo – każdy obywatel ma równe szanse), Niemców ( gospodarka, rady pracownicze i związki zawodowe).

*
Naprawdę – nic osobistego.

Nie wiem dlaczego, ale czasami patrząc na nasze zachowanie, nasze obycie, nasze „wartości” odnoszę wrażenie, że… nie zasługujemy na nic lepszego, na lepsze państwo. Są narody, które były pozbawione samostanowienia przez 400, a nawet 600 lat, a jednak potrafiły się „ogarnąć”. Ich obywatele potrafią nie tylko pisać i czytać , ale również potrafią szanować siebie nawzajem, szanować stanowione prawo i kodeksy, w tym również te: drogowy i honorowy.

Lata mijają - my się nie zmieniamy, nie poprawiamy mimo corocznych korporacyjnych ocen, mimo wyborów co cztery lata. Boję się, że może przyjść taki czas, że w „uciekając do przodu” pewne siły świadomie doprowadzą do konfliktu społecznego lub zbrojnego wiedząc, że tylko takie zagrożenie nas scala i czyni z nas naród i znów runie nasz „domek z kart” jak w 1939 roku.