Cały czas jestem pod wrażeniem obrazu religijnego uniesienia z różańcami statecznych pań w trakcie marszu równości w Białymstoku, które wespół z innymi uczestnikami anty-marszu broniły wartości – tu powinno pojawić się: „ wartości chrześcijańskich, jedności rodziny, związku kobiety i mężczyzny”, ale …mam wątpliwości.
Zresztą te wątpliwości są dużo większe i stąd pytanie…
A czy Królestwo niebieskie jest dla nas jeszcze atrakcyjne?
- Tak postawione pytanie można rozpatrywać w skali globalnej, albo ograniczyć się jedynie do kraju położonego między Odrą i Bugiem. W jakimś stopniu z pomocą przychodzi senator M. Borowski, który w jednym z ostatnich wywiadów stwierdził, że 50 % polskich katolików w życie wieczne zupełnie nie wierzy, a jeśli tak to może rzeczywiście liczy się tylko „tu i teraz”?
Poszukując dowodów na atrakcyjność „Kn” zestawiam dwa obrazy filmowe – serial „Templariusze” i film z 2005 roku Ridley’a Scott’a o takim tytule właśnie. Oczywiście krew w średniowieczu lała się wiadrami, częściej w ręku gościł miecz niż różaniec, który zresztą, w dzisiejszej formie, narodził się w XVI wieku, ale jednak była też i żarliwość wiary, i podpieranie się lepszym „jutrem” – bez chorób, wojen, głodu i biedy.
Bo czym jest Królestwo niebieskie? – Jezus w swoim przekazie mówi, że ono już jest, że jest w nas. Uczniowie chodzący z Cieślą z Nazaretu nie raz i nie dwa prosili, aby im powiedział „ do czego podobne jest Kn?” czując podświadomie, że nie ogarną swoim rozumem istoty Nieba , ale podobieństwo już tak.
Sądzę, że kłopot z objęciem rozumem Nieba bierze się z nieumiejętnością „wyłączenia czasu” i tym, że przekaz Ewangelii podaje, że to coś takiego, czego oko nie widziało, ucho nie słyszało i w jakimś stopniu będzie powrotem do utraconego raju. Informacja, że „tam” nie będą już żenić się, ani za mąż wychodzić, sprawia, ze budzi się w nas niepokój, bo jak zapytał jeden z parafian swojego proboszcza: „ No dobrze, ale czy będzie tam „moja” Maryśka?” . W końcu, na kazaniu w minioną niedzielę, zwrócił na to uwagę i sam celebrans w Michalinie mówiąc, że stanie w Niebie ze złożonymi rękami nie jest specjalnie atrakcyjną perspektywą.
Stąd też pytanie - na ile wysiłki, aby przekonać wiernych Kościoła katolickiego (i ograniczmy się jedynie do swojego podwórka) , że istnieje coś więcej niż „tu i teraz”, że to „więcej” jest ta drogocenną perłą, której warto szukać i dla której warto sprzedać i poświęcić wszystko inne przynosi wymierne efekty?
Bo jeśli bliżej przyjrzymy się tzw. wartościom chrześcijańskim to czy w XXI wieku mamy je bronić zgniłymi jajami, kopaniem i lżeniem myślących i zachowujących się inaczej niż my? Jean Vanier miał kiedyś udzielić rady : „ Nie opowiadaj im o Bogu, gdy cię nie pytają, ale żyj tak, aby zaczęli pytać”.
Patrząc na nasze społeczeństwo, relacje zawodowe, rodzinne, relacje na linii: kler-laikat łatwiej dojść do przekonania, że wartości chrześcijańskie, a wśród nich te najważniejsze: miłość Boga i bliźniego są równie żywe, jak: „Bóg, honor i ojczyzna” – czyli w gruncie rzeczy …nieistotne.
I nie chodzi tu jedynie o równość wobec prawa, tolerancję dla innego sposobu zachowania i postrzegania świata, nie chodzi tylko o „tęczę”, ale też stosunek do sąsiednich narodów, do uciekających przed biedą i wojną.
Przeglądając się w lustrze zdajemy się wyznawać zupełnie inne wartości niż na przykład Steve Jobs…
„Nie zależy mi na tym, by zostać najbogatszym człowiekiem na cmentarzu.
Pójść spać, mogąc powiedzieć, że zrobiło się coś cudownego – to jest dla mnie ważne.”
Znajomy proboszcz widzi doskonale problem dwoistości polskiego katolika, który świetnie rozdziela sacrum od profanum, przeznaczając na to pierwsze nie więcej niż 1 godzinę w niedzielę. Zgadzamy się, że lekcje religii w szkole są jedynie lekcjami o religii i nie mają wiele wspólnego z katechezą tj. przekazywaniem wiary. Owszem, nauczanie w szkole wiele załatwia, w tym daje pewny dochód nauczającym religii, ale też zgadzamy się, że „Kościół- twierdza” nie przyzna się, że wyprowadzenie nauki religii z salek katechetycznych do szkół przyniosło więcej szkody niż pożytku.
Stąd też - mój znajomy proboszcz zastanawia się teraz jakiego fortelu użyć, w jaki sposób przewiązać kolorową wstążką ofertę katechizacji dorosłych, bo przecież tak czynił Mistrz z Nazaretu…
„Nikt nie chce umrzeć.
Nawet ludzie, którzy chcą iść do nieba nie chcą umrzeć by tam się dostać.
A mimo to śmierć jest celem wspólnym dla nas wszystkich.
Nikt od niego nie uciekł. I tak powinno pozostać, ponieważ Śmierć jest prawdopodobnie największym wynalazkiem Życia.
To jest Życiowy agent zmiany.
Odchodzi to co stare by zrobić drogę dla tego co nowe.
W tym momencie to nowe to ty, ale któregoś dnia, nie tak daleko od tej chwili staniesz się tym starym, które odejdzie.”
To raz jeszcze Steve Jobs, pewnie nieświęty i nawet nie wiem, czy wyznawał wartości chrześcijańskie, ale przecież i humanizm czerpał z chrześcijaństwa.
Jeżeli 50 % z nas nie wierzy, że poszukiwanie perły ma sens, to rzeczywiście wygląda na to, że głównie chodzi nam o to, aby być najbogatszym człowiekiem na cmentarzu, aby wykorzystywać innych, aby bez skrupułów traktować zwierzęta jak przedmioty martwe z natury (np. akcja "wakacje", zakopywanie żywcem), aby eksploatować świat zgodnie z zawołaniem Ludwika XV „ po nas choćby potop”…
- Tylko po co w takim razie mieszamy do tego Pana Boga – tego zupełnie nie rozumiem?
"Twój czas jest ograniczony, a więc nie marnuj go na to życie cudzym życiem.
Nie daj się złapać w pułapkę przeżywania życia będąc sterowanym przez innych.
Nie pozwól by zgiełk opinii innych zagłuszył twój wewnętrzny głos.
I co najważniejsze, miej odwagę podążać za swoim sercem i intuicją.
One jakimś cudem już wiedzą kim tak naprawdę chcesz zostać.
Wszystko inne ma wartość drugorzędną.”
/Steve Jobs 1955-2011/
j.