O stracie „wszystkiego”…

I chociaż utrata pracy jest sklasyfikowana dopiero na trzecim miejscu – po śmierci bliskiej osoby i rozwodzie jako jedna z największych traum jakie dotykają współczesnego człowieka, to traktujemy ją jak utratę"wszystkiego". Nie zawsze tak było – dopóki byliśmy rolnikami, rzemieślnikami i robotnikami ta strata dotykała nas w o wiele mniejszym stopniu. Wszystko się zmieniło wraz z nasileniem się procesów urbanizacji i industrializacji, co spowodowało migrację ludności do miast i coraz mniejsze odczucie, że wykonywana praca w rzeczywistym stopniu przekłada się na korzyści dla społeczeństwa...

*

A tym czasem już nie tylko wskaźnik PMI w Polsce jest pod kreską, ale coraz więcej gospodarek w Europie donosi o spowolnieniu, a może już o nadciągającej recesji…

Kilka dni wstecz zadzwonił kolega z Gdańska z prośbą o poradę – Jego syn dostał „cynk”, że z końcem stycznia firma przygotowuje dla niego wymówienie, a ponieważ stałem się „ekspertem” w tej dziedzinie to zapytał jak to działa?
Stając się adresatem tej hiobowej wieści na początku przezywamy szok, potem niedowierzanie, a cala sytuacja jawi się nam jak początek końca świata i końca dobrostanu. Intensywność tego przeżycia jest tym większa im dłuższy staż pracy, im bardziej „wiekowi” jesteśmy, im bardziej byliśmy zaangażowani i spalaliśmy się dla „sprawy”, im bardziej …idiotyczny jest powód naszego zwolnienia.

Inaczej odbieramy przyczynę ekonomiczną – zwolnienie grupowe, cięcie stanowisk w dziale lub jeszcze lepiej – w kilku działach, a zupełnie inaczej gdy zwolnienie dotyka tylko jedną osobę – konkretnie mnie samego i jeśli dodamy do tego „ów idiotyczny” powód to mamy gotową receptę na tragedię.

Ale pomiędzy „cynkiem” o zwolnieniu, a samym zwolnieniem jest zwykle od kilku tygodni do kilku dni i jest to czas nie tylko szczególny, ale chyba najbardziej dramatyczny w tej całej sytuacji. Początek jest zwykle podobny – poza niedowierzaniem, że to już koniec pewnego etapu w życiu, pojawia się chęć wyparcia tego zdarzenia – „to tylko sen, zaraz się obudzę i będzie jak zawsze”. Z każdą jednak nieprzespaną nocą i z każdym kolejnym dniem dociera już do nas, że to nie sen, a ponura rzeczywistość.

Chcąc nie chcąc - trzeba zrobić przegląd opcji leżących na stole…

1. Forma zwolnienia – zwolnienie z przyczyn po stronie pracodawcy umożliwia szybką rejestrację i otrzymanie zasiłku ( całe 857 PLN netto), zwolnienie za porozumieniem stron wprowadza „karencję” – pierwszy zasiłek można otrzymać dopiero po 3-ch miesiącach od daty rejestracji w Urzędzie Pracy.

2. Droga sądowa – w przypadku zwolnienia z przyczyn pracodawcy mamy na podjęcie tej decyzji 14 dni, w przypadku porozumienia tylko 7 dni. Przed sądem możemy się domagać przywrócenia do pracy - raczej już nie odszkodowania, bo sąd zwykle przyznaje tylko tyle, ile „daje” Kodeks Pracy.

*
Źródłem informacji o zwolnieniu może być osoba ze związku zawodowego ( jeśli taki jest w naszej firmie i jesteśmy jego członkiem), bezpośredni przełożony, osoba z kadr. Czasami dochodzi do przecieku kontrolowanego – Czasami chodzi o zwykłą przyzwoitość typu: „przecież znamy się tyle lat i nie mogłem/am…”, czasami chodzi o zasygnalizowanie, że „firma” chce się dogadać – „będzie nie tylko kodeks, tylko nie rób głupstw”, a czasami tylko o gest przyzwoitości.
*

3. Choroba – tylko kilkudniowa (aby przeciągnąć proces o jeden miesiąc – ma to sens, gdy jest to końcówka roku, bo firmy w listopadzie i grudniu nie chcą zwalniać, aby nie psuć sobie opinii i obniżać morale załogi.

4. Choroba „na głowę”. To, że poradnie zdrowia psychicznego przeżywają oblężenie to fakt. Faktem jest coraz częstsza depresja, ale też próba przedłużenia dobrostanu o kilka miesięcy ( maksymalnie 182 dni). Rachunek ekonomiczny jest prosty -80 % płacy, czy 857 złotych zasiłku? Jednak to zwolnienie lekarskie ( jak zresztą każde) zostanie odnotowane potem na świadectwie pracy. Pociechą jest to, że nowy pracodawca otrzyma nasze świadectwo z opóźnieniem – poprzedni zakład pracy ma obowiązek wystawić je i doręczyć eks- pracownikowi 7 dni po rozwiązaniu umowy o pracę, a przy dużym szczęściu, pracę możemy mieć już następnego dnia po wygaśnięciu stosunku o pracę w poprzedniej firmie.

5. Choroba „ na głowę” w drugim wariancie. Po podpisaniu zgody na wygaśniecie stosunku o pracę, po wyjaśnieniu sobie, na co możemy liczyć zwalniany pracownik może wówczas „zachorować na depresję” – jest to nawet bardziej wiarygodne, bo przeżył traumę utraty pracy, bo wysłał kilkadziesiąt CV i brak jakichkolwiek szans, aby nie musieć otrzymać statusu bezrobotnego. Wówczas najlepiej zachorować np. na 5 dni przed wygaśnięciem stosunku o pracę – wówczas to firma przesyła nasze papiery do ZUS, a my pocztą otrzymujemy z ZUS formularz do wypełnienia z podaniem nr. Konta, ale rzecz jasna zwolnienie musi opiewać na 30 dni, które potem musi być odnawiane. Można również zachorować do 14 dni od daty wygaśnięcia umowy o pracę, ale wówczas wszystkie formalności w ZUS załatwiamy już sami.

6. Decyzję chorować lub nie trzeba podjąć z pełną świadomością – jest tym łatwiej, jeśli na stole nie mamy żadnej konkretnej propozycji pracy ( o pieniądzach nie mówię, bo z reguły są małe, albo bardzo małe). Inaczej rzecz się ma, gdy na stole leży oferta pracy, która pojawiła się nie za przyczyną napisanych np. 50 CV, ale z tzw. polecenia, chociaż daleko jej do pracy marzeń.
*
Bo jeśli szarpaliśmy się 3 miesiące i z tej pisaniny nie wynika zupełnie nic, to o ile L4 da nam netto tyle, co praca z polecenia brutto, to czy za kolejne kilka miesięcy praca marzeń się pojawi? Na pewno pojawi się „dziura” w zatrudnieniu, w naszym CV. Ale jeżeli był to tylko miesięczny okres wypowiedzenia to można niczym tonący chwycić się brzytwy.
*
Opisałem tu tylko techniczne aspekty utraty „wszystkiego” . Zakładam, że dla większości z Was jest i będzie to tylko teoria, bo też kolega z Krakowa, którego żona ( 45) szuka od kilku miesięcy pracy ( bezskutecznie) powiedział, że nikomu nigdy nie życzyłby, aby ten ją stracił.

O stanie ducha już wkrótce:)