Cały ten hejt…

(fb) xavier igrekowski

„Jebane KURWY z ING kolejny raz uniemożliwiają nam swobodne dysponowanie pieniędzmi. JEBIĄ MNIE nowe funkcjonalności, chce móc wykonywać PIERDOLONE PRZELEWY INTERNETOWE - wtedy kiedy potrzebuję!!!”…

- Oto pierwszy wpis jaki można było zauważyć wczoraj pod informacją podaną przez Onet.pl - z treści wynikało, że niedziela będzie dniem prac w niektórych bankach, co powodować może różne niedogodności dla klientów tychże banków. Wpis nie zniknął i warto zapytać dlaczego?

Walka z hejtem w naszym kraju przypomina trochę sytuację w USA dotyczącą prób podjęcia kroków prawnych ograniczających dostęp do broni. I tu, i tam dostrzega się konieczność podjęcia skutecznych działań, a jednak czas upływa i niewiele się zmienia. Tam zabija kula, tu zabija słowo ( w przenośnym i dosłownym znaczeniu - patrz: samobójstwa nastolatków), bo też hejt od cyber-przemocy, ale też przemocy fizycznej dzieli cienka, czerwona linia.

Wystarczy jednak przyjrzeć się sprawie odrobinę uważniej, żeby dostrzec, że hejt generuje ruch na stronie, a ruch na stronie jest atutem w kontraktach zawieranych z reklamodawcami, więc podejmowane działania typu: „komentarze mogą zamieszczać tylko nasi prenumeratorzy lub użytkownicy kont Google lub Facebook” okazuje się martwym zapisem, bo nie eliminuje hejtu.

Anne Applebaum w rozmowie opublikowanej w specjalnym wydaniu magazynu GW z racji zbliżającego się dnia 8 marca i przy okazji nowej książki pisarki nagrodzonej za Gułag nagrodą Pulitzera przywołuje przykład Twittera, gdzie można publikować pod jakimkolwiek , często zmyślonym nazwiskiem, co w realu oznaczałoby poważnie traktowanie poglądów człowieka chodzącego w kominiarce po ulicy.

Zresztą, jeden ze znajomych zarządzających biznesem kolorowych pisemek o autach zdradził mi kiedyś, że na porządku dziennym jest tworzenie fikcyjnych kont i fanpage'ów, aby móc śledzić ruchy konkurencji i o ile to konieczne - stosować czarny PR.

Przytoczony na wstępie mało elegancki komentarz pp. klienta banku ING został „uwierzytelniony” kontem na fejsie
( - ja zmieniłem tu dane osobowe). A jednak klikając w to konto, okazuje się , że jest ono kontem niemal martwym i założonym w celu dodawania opinii w podobnym klimacie. Jedyną gazetą w RP, która może sobie pozwolić na uprawianie samodzielnej polityki jest „Wyborcza”, ale też „Gazeta” straciła najwięcej po zwycięstwie Dobrej Zmiany, stąd i dla niej ważny jest ruch w sieci, a co za tym idzie jej lżejsza odsłona: „ gazeta.pl” nie jest już tak restrykcyjna dla dodających opinie. Stąd, po pierwszym osłabieniu hejtu (po ograniczeniu możliwości dodawania komentarzy), wrócił on do poziomu sprzed wprowadzenia zmian.

A gdyby tak poszukać źródeł hejtu?

Profesor Z. Mikołejko upatruje tego tchórzliwego strzelania słowem za węgła ( niewielu hejterów występuje pod swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem) w naszej nieprzepracowanej historii ostatnich 70 lat – Raczej staramy odwoływać się do czasów, w których z przyczyn obiektywnych nie mogliśmy żyć, stąd sami „niepoznani” tak chętnie skrywamy się za epokami minionymi i grupami rekonstrukcyjnymi, często przyjmując brązowienie historii jako dogmat nie podlegający dyskusji.

Dominikanin o. M. Zięba wskazuje na bliskość dzisiejszego hejtera do średniowiecznego ( i późniejszego): tłumu, gawiedzi i motłochu. Nieprzepracowane ostatnie 70 lat próbują w swoich publikacjach nadgonić zarówno dr J. Sowa, M. Zaręba jak również A. Leder w „Prześnionej rewolucji”, który przytacza wspomnienia wiejskiego parobka, który to dopiero w trakcie budowy kombinatu Huty im. Lenina pierwszy raz w życiu poczuł się jak człowiek, bo służąc u gospodarza mógł jedynie jeść w sieni - nigdy zaś przy wspólnym stole ze swoim chlebodawcą. Zapewne tam, pod Krakowem, był po raz pierwszy wysłuchany i dostrzeżony, może nawet został przodownikiem pracy, a potem zrobił karierę? Ten skok kulturowy – ze wsi do miasta jaki dokonał się w ciągu zaledwie kilkunastu, kilkudziesięciu lat musiał odcisnąć na nas swoje piętno. Dodatkowo, tak wielu z nas nie chce pamiętać o swoich korzeniach.

Filozof i historyk religii - wspomniany już prof. Mikołejko, w wywiadzie dla Polska The Times zwraca uwagę, że przez tyle wieków 90 procent Polaków nie miało prawa głosu, a w PRL-u - jeśli mówili, to półgębkiem i ściszonym głosem, gdyż poza oficjalną cenzurą, była jeszcze samocenzura. – To dziś za sprawą internetu i pozornej anonimowości ( IP prawdę ci powie, ale kto będzie tego dociekał ?) można słowem lżyć, bluzgać i w ostateczności zabić nie za bardzo przejmując się tym, co się powiedziało i napisało.

Drastycznym przykładem tego jak przemoc słowna zamienia się w fizyczną, niech będzie zajście pod Zambrowem (na budowanej trasie szybkiego ruchu), gdzie dwóch uczestników kolizji ( 27 i 40 lat) wdało się w bójkę. „Pogodził” ich kierowca tira śmiertelnie potrącając – dziś dochodzą swoich racji przed Sądem Najwyższym w niebie.

Ojciec M. Zięba wskazuje na pewną prawidłowość, którą szybko można dostrzec czytając komentarze – zwykle tylko pierwsze odnoszą się do zamieszczonego artykułu, kolejne są o wszystkim, ale nie o treści powyżej. Nie ważne o czym jest artykuł – ważne , że mogę wylać wiadro pomyj, że mogę dać wyraz swoje frustracji, swoim lękom i obawom, a że przy okazji pozwalam przeżyć kolejny dzień twórcom strony, czy portalu to już inna sprawa.

Jeszcze w 2008 roku skupialiśmy swoją uwagę na treści przez 12 sekund, dziś jest to już tylko 8 sekund, więc przeczytanie obszernego artykułu jest zbyt uciążliwe. Na lekturę (i napisanie ) komentarza pod nim zamieszczonego potrzebuję o wiele mniej czasu , a jeśli jeszcze ten komentarz jest wulgarny, to mam szansę na nagrodę w postaci polubień i udostępnień.

Hejterzy i trolle spełniają bardzo przydatne funkcje w kształtowaniu preferencji wyborczych elektoratu, jak pokazała historia - potrafią skutecznie wpływać na wynik wyborów. W dzisiejszej polityce, gdzie nie programy i wizje przyszłości państwa odgrywają główne role, ale generowanie emocji i wycieczki po telewizjach, tzw. internetowy (darmowy) „szrot” informacyjny ma do odegrania niebagatelną rolę. Dziś nie trzeba, jak 30 lat temu, napisać do redakcji listu bądź polemiki, nie ma obowiązku podpisania się pełnymi danymi adresowymi ( i co najwyżej trzeba było zastrzec: „do wiadomości redakcji), nie trzeba szukać koperty ani kupować znaczka i na koniec – wysłać udając się do najbliższej skrzynki pocztowej, mając przy tym nadzieję, że nasz list zostanie wyróżniony w rubryce „listy do redakcji”. Dziś robię to od razu, przy czym nie zawsze o stanowisko redakcji, czy o polemikę z autorem artykułu lub postu mi chodzi.

To zielone światło dla hejtu zapaliły tzw. elity – poziom debaty politycznej nierzadko sięga dna i urąga nie tylko kulturze dobrego wychowania, ale również samej demokracji. Ten brak klasy widać z każdej strony. Dwóch Polaków cały czas czeka na upamiętnienie. Jeden, który pozbawił nas złudzeń o Wersalu ( tu - wysokiej kulturze politycznej) w naszym Sejmie, a drugi za trafną diagnozę o stanie państwa. Demokracja potrzebuje naszego wsparcia – płacąc za treści ( prenumerata, kupno wydań papierowych) mamy prawo wymagać , aby to, co pojawia się na papierze czy ekranie, było przygotowane z należytą starannością i mamy prawo żądać, aby gazeta, za którą płacimy, walczyła z hejtem.

O znaczeniu i wadze słowa mówi już Biblia, a jednak słowo dziś znaczy niewiele. Bywa też, że z tak małej wagi słowa czyni się sposób na życie ( np. celebryci i ich życiowe wartości – nie ważne, co o mnie piszą - ważne, że piszą, bo to daje mi kasę)

A gdyby tak pokusić się o nakreślenie postaci hejtera?

- Byłby to mężczyzna wyznający zasadę: „wszyscy to k… i złodzieje”, zwykle z wykształceniem średnim lub zawodowym, nierzadko sfrustrowany brakiem istotnych osiągnięć w życiu osobistym i zawodowym. Z upływem czasu coraz bardziej „zapadający się w sobie” – przesiadujący w internecie, w zamkniętych bańkach znajomych o tych samych poglądach. Odreagowujący stres ( cokolwiek by to słowo w jego przypadku nie znaczyło) grając godzinami w „strzelanki” i to mimo upływających lat jego dorosłości. Poszukujący wszędzie źródła swoich niepowodzeń ( ale nie w sobie samym) i potrzebujący nazwanego wroga, a tym samym będący dobrym kandydatem na członka grup antysystemowych.

Polacy są bardzo przeczuleni na punkcie zniesławienia, ale być może dlatego, że tak chętnie obrzucają się hejtem, kryjąc się przy tym za pseudonimem i fałszywym kontem. W naszych warunkach chyba nie do pomyślenia jest rezygnacja ze stosownego artykułu w KK o pomówieniu (zniesławieniu). - Tak chętnie przytaczanym w przypadku negatywnych opinii na temat zakupionego produktu czy zrealizowanej usługi. Głównie jednak z powodu braku umiejętności pracy z tzw. trudnym lub niezadowolonym klientem, który często formułuje swoją opinię w postaci hejtu na zasadzie: „wszyscy tak robią”.

Jeżeli słowo w naszych realiach znaczy tak niewiele, to nie do pomyślenia jest, aby Polska, w ślad za Norwegią, posługiwała się w swojej konstytucji zapisem z początku XIX wieku, że nikt za słowo pisane , czy mówione oskarżony i skazany być nie może.

Warto jednak walczyć z hejtem na swoim podwórku:
– nigdy nie zamieszczaj takich treści w sieci, pod którymi nie miałbyś odwagi podpisać się imieniem i nazwiskiem,
- pamiętaj, że twoje nazwisko jest największym dobrem jakie posiadasz;
- pożyczając, zawsze zwracaj;
- długi spłacaj rzetelnie i na czas;
- bądź punktualny i szanuj czas innych
- nigdy nie obiecuj tego, czego nie chcesz lub nie możesz spełnić;
- bądź słowny (w niesłowności celują rekruterzy i potencjalni nabywcy używanych aut)
- nie daj się sprowokować na drodze - wariatów i piratów zostaw stosownym służbom

Może na koniec coś optymistycznego - będzie to …zapomniane błogosławieństwo:

„Błogosławieni, którzy potrafią śmiać się z własnej głupoty, albowiem do końca życia będą mieli ubaw”.
(Większość hejterów tej sztuki nie posiadła):)