O rybie (3) …Wolni i bezgrzeszni

Żelazna kurtyna, dwie silne osobowości: kard. S. Wyszyński i potem polski Papież, Kościół katolicki postrzegany jako oaza wolności w czasie stanu wojennego – te osoby i czynniki skutecznie opóźniły proces pustoszenia naszych kościołów. Erozja katolicyzmu nasiliła się po odzyskaniu suwerenności i wdrożeniu kapitalizmu – znikły: honor, wstyd i przyzwoitość. Staliśmy się prawdziwie „wolni” i „bezgrzeszni” – W końcu dogoniliśmy Zachód…

W poprzedniej części wspomniałem te prawdy objawione: urbanizacja i industrializacja dały nam upragnioną anonimowość – odtąd już nic nie musieliśmy robić na zasadzie „a co ludzie powiedzą?”. Nasz świat, do tej pory dość jednak pruderyjny, zalała fala nagości w reklamach i filmie – dziś na świat realny nakłada się jeszcze obraz z sieci. To musiało się skończyć m.in. zamknięciem Playboya. Bo też rozprężenie obyczajowe nie byłoby możliwe bez rewolucji seksualnej zapoczątkowanej w latach 60 –tych ub. wieku w zachodniej Europie, gdy na początku skrócono jedynie spódnice o 7 cm nad kolano. Potem albo razem z „mini” runął dotychczas znany świat.

– Za sprawą wspomnianych wcześniej procesów społecznych oraz pigułki antykoncepcyjnej i powszechnie dostępnej „gumki” nie trzeba było już zawierać małżeństwa, żeby uprawiać seks, a uprawiając seks nie narażaliśmy się na posiadanie dzieci. Migracja z prowincji do dużych miast zdecydowanie zwiększyła możliwości nawiązywania relacji pomiędzy płciami bez daleko idących konsekwencji. Trzymani przez całe dekady w odcieniach szarości rzuciliśmy się z ochotą w ten barwny świat witryn sklepowych, żeby już tylko móc konsumować i „żyć”. Wyzwoleni spod krępujących nas konwenansów, wsparci kredytem zaczęliśmy budować swoje „tu i teraz”. Katolicyzm ludowy można było odłożyć na pawlacz, a z katolicyzmu mieszczańskiego można już było wyrosnąć, co w praktyce mogło i może wyglądać tak…Zacznijmy jednak od środka …

Zwykło się przyjmować , że pożegnanie z Kościołem ma miejsce zaraz po sakramencie Bierzmowania, jednak najtrudniejszym okresem w życiu młodych jest zamknięcie okresu nauki i studiów, a tym samym wejście w dorosły świat, w świat tej codziennej rutyny związanej z pracą, a czasami z wychowaniem dzieci – Po zakończeniu studiów nie ma już czasu na ganianie po wspólnotach religijnych, człowiek musi się zmierzyć sam z rzeczywistością. Dziś mediana wieku, kiedy młodzi mężczyźni zawierają małżeństwo wynosi 28,6 roku życia – dla młodych kobiet jest to wiek 26,4 roku życia – Ich rówieśnicy na Zachodzie odkładają decyzję o związkach o kolejne cztery lata. A czas odkładania decyzji o trwałym związku nie sprzyja ani małżeństwu, ani dzieciom – abym mógł się wiecznie sprawdzać w związku, realizować swoje potrzeby i zamiłowania to nie mogą mnie krępować kościelne nakazy. Bo jeśli miałaby być spowiedź to tylko na zasadzie „ żałuję, że nie żałuję”. Odkładanie decyzji o legalizacji związku sprawia, że jeśli zechcę już być z kimś na poważnie, to w tym wieku, zwykle jedna, a nawet obydwie strony, mają już kredyt hipoteczny na głowie – „A jeśli nam nie wyjdzie?”. A nie wychodzi już, co trzeciemu związkowi w mieście i co czwartemu na wsi, to żyjąc razem, ale osobno, niczego nie tracę i o nic nie będę musiał walczyć w trakcie procesu rozwodowego. A jeśli mam dziecko lub dzieci to jako samotni rodzice mamy pierwszeństwo w żłobku i przedszkolu – naszym przyjaciołom żyjącym w legalnym związku zostają jedynie płatne placówki. Problem pojawia się dopiero wówczas, gdy jedna ze stron zachoruje lub umrze – tu prawo nadal wspiera „legalsów”.

I tak ani się obejrzeliśmy - To, co jeszcze 30-ci lat temu było niedomyślenia, teraz - jeśli nawet przez pokolenie rodziców nie jest w pełni akceptowane, to jednak jest tolerowane. Tym bardziej, jeśli widzą się z dziećmi raz na jakiś czas ze względu na odległość mierzoną w setkach kilometrów . Odległość pozwala też zapomnieć o wzroku być może bardziej „cnotliwego” otoczenia, w którym dorastały nasze dzieci.

Seks przez wieki miał służyć prokreacji, a jedno i drugie miało mieć miejsce tylko w małżeństwie. Przez wieki było to też, mówiąc delikatnie, nie do końca przestrzeganą regułą. Dużo złego seksowi wyrządził św. Augustyn, który zanim się nawrócił i został doktorem Kościoła przysporzył wielu łez swojej matce ( św. Monice) – Przed nawróceniem obcował cieleśnie i z kobietami ( co w końcu tak dziwne być nie powinno), i z mężczyznami ( to już może dziwić). Stąd, być może, dlatego później stał się tak wielkim orędownikiem walki z uciechami ciała.

Zakonnik ojciec Leon Knabit zwykł twierdzić, że okres narzeczeństwa nie powinien trwać dłużej niż 6 m-cy, w szczególnych wypadkach najwyżej rok - potem już nie ma mowy o byciu ze sobą na płaszczyźnie: „jak brat z siostrą”. I cóż mają zrobić nasi wieczni narzeczeni, a co z tymi, którzy nie potrafią oprzeć się pokusie „porno” w internecie ?

- Oto, co powiedział papież Franciszek w rozmowie z D. Wolton ( za TP nr 8/ 2018)…

”Grzechy ciała (nie zawsze) muszą być najcięższe. Ponieważ ciało jest słabe. Najniebezpieczniejsze grzechy to grzechy ducha (…)”.
I dalej:
„ Kapłani odczuli pokusę, nie wszyscy, ale wielu - skupiania się na grzechach związanych z seksualnością. To jest to, o czym już mówiłem: to, co nazywam moralnością „poniżej pasa”. Najcięższych grzechów należy szukać gdzie indziej.

D.W. – To, co Ojciec Święty mówi nie jest słyszane .

Nie, ale są i dobrzy kapłani …Znam pewnego kardynała, który jest tego przykładem. Zwierzył mi się mówiąc o tych rzeczach, że gdy ktoś przychodzi opowiedzieć mu o grzechach „poniżej pasa”, od razu mówi: „Zrozumiałem, przejdźmy do innego tematu”. Powstrzymuje rozmówcę, mówiąc mniej więcej: „Zrozumiałem, a teraz zobaczymy czy masz coś „ważniejszego”. „Nie wiem”. „Ale czy się modlisz, czy szukasz Pana? Czy czytasz Ewangelię?”. Daje w ten sposób do zrozumienia, że istnieją błędy o wiele ważniejsze. Tak to też grzech, ale zaznacza, że zrozumiał, a potem zmienia temat.

Ale są też tacy ( kapłani – przyp. j.), którzy spowiadając z grzechów tego rodzaju pytają „jak to zrobiłeś, kiedy, ile razy?”. Układają sobie w głowie film. Ale ci potrzebują pomocy psychiatry”.

- Tyle Papa Francesco…Wieczne narzeczeństwo wypycha z Kościoła, ale innych wypycha zbyt silny akcent na grzechy ciała, gdy śmiertelne dla duszy są grzechy duchowe.

Jest też jeszcze jedna odsłona tego cielesnego problemu – co piąty związek małżeński w Polsce jest związkiem wtórnym, to jeśli ten pierwszy był sakramentalny, to ten drugi pozwala na skorzystanie z sakramentu Pokuty, ale już nie Eucharystii. I ta kwestia jest obecnie głośno dyskutowana w Kościele, który ma szukać zagubionych owiec i nie zawsze zagubionych z ich własnej winy.

A teraz o kasie i znowu o dzieciach…

Odkładamy katolicyzm naszych dziadków do lamusa i wyrastamy z tego mieszczańskiego, bo „dorabiamy się” - I to zdecydowanie intensywniej od naszych rodziców, bo też i dóbr, które są na wyciągnięcie ręki jest zdecydowanie więcej. Zasobne konto, polisy, fundusze akcji, prywatne lecznictwo powodują to, co w latach 80 –tych ub. wieku zauważył nieżyjący już autor „ABC Chrześcijaństwa” ks. A. Cholewiński podając przykład Ślązaków śpiewających do Matki Boskiej Piekarskiej tak, że tynk odpadał ze starych kamienic, a którzy potem wyjechali do RFN na zasadzie łączenia rodzin. Przez pierwszy rok pobytu proboszcz tamtejszej parafii był zachwycony – za sprawą Polaków kościół trzeszczał w szwach, jak za dawnych dobrych czasów. Po roku wszystko wróciło do normy – nowi parafianie znaleźli już inne zabezpieczenia i Bóg nie był im do niczego potrzebny.

A tymczasem rosną nam dzieci, rośnie ich coraz mniej. Już co szósta para nie może mieć dzieci. Z drugiej strony, co czwarte dziecko w naszym kraju przychodzi na świat w nieformalnym związku.
I cały czas spada liczba kobiet, które mogłyby urodzić więcej niż jedno dziecko, kiedy cały proces dorosłego życia nie tylko się przesuwa, ale nakłada się na niego brak stabilizacji zawodowej i rodzinnej.
A co przyniesie przyszłość ? – Co czwarta kobieta na Zachodzie nie urodziła ani jednego dziecka.
A im mniej dzieci tym mniej trwały związek, tym mniejsza potrzeba wizyt w kościele. Doskonale opisała to wspominana wcześniej przeze mnie M. Eberstand – autorka książki : „Jak zachód utracił Boga”.

Dzieci wyrosły z przedszkola poszły do szkoły i tu często w ekspresowym tempie są chrzczone, żeby mogły mieć swoje „ małe wesele” i coraz bardziej wymyślne prezenty, aby nie czuły się gorsze od rówieśników.
– Na chwilę odżywa katolicyzm, a wszystko za sprawą przewymiarowanej do granic oprawy I-szej Komunii św. ( w tym roku mają być sprawdzane solaria, czy aby nie ma na łóżkach dzieci komunijnych).

Potem siłą rozpędu, często również rodzicielskiego lub społecznego nakazu, ale też z braku alternatywy „zalicza” się wiarę w Boga na lekcjach religii.
Wprowadzenie religii do szkół rozwiązało wiele kwestii: logistycznych, finansowych, organizacyjnych i nauczanie objęło niemal 100 % uczniów, ale czy nie zniszczyło najważniejszej kwestii jaką jest sama wiara w obecność Absolutu, w Jego bliskość za ścianą kościelnej salki, gdzie spotkanie z Nim jest w pełni dobrowolne?

A po bierzmowaniu mamy jeszcze kursy małżeńskie…Pamiętam swój – „ Jak ślub to ślub, wyślij mi jeszcze tylko te listy na poczcie” – to słowa mojego już sp. Proboszcza, o którym przyszło mi później przeczytać w trzech książkach.
I chyba się z takim kursem nie pomylił, a słowa ze ślubnej homilii pamiętam do dziś, chociaż minęło już tyle lat:).

Jeśli dobrnęliście do tego miejsca – to sami widzicie, jak wiele widocznych dla oka elementów składa się na nasze odejścia. Stajemy się coraz bardziej „bezgrzeszni”, bo niewielu uważa, że popełnia jakiś grzech żyjąc w związku nieformalnym lub też zupełnie bezrefleksyjnie decyduje się na ślub konkordatowy, który unieważnić jest potem bardzo trudno. A decyduje się bo tak wypada, bo rodzice dadzą pieniądze i będzie fajny film z wesela, chociaż w kościele bywali rzadkimi gośćmi.

Te wszystkie zewnętrzne odejścia są jednak niczym, bo istota problemu tkwi w nas samych….
cdn