Edukacja 2.4...

Ostatnie polonezy odtańczono w ub. sobotę, dzieciaki z klas 7-ch mają zrobić program dwóch lat gimnazjum w jeden rok, rodzice ślęczą nad pracami domowymi, korepetycje mają swój złoty wiek, a licea zastanawiają się jak zmieścić dwa roczniki w jednym budynku? Za sprawą reformy (w sumie - powrotu do starego) jeszcze rok i pytanie -„ I co dalej ósma klaso?” znów stanie się aktualne. Chociaż pytanie powinno być zgoła inne – Czy lepiej być przeciętnym magistrem, czy najlepszym piekarzem w mieście?...

Bez dwóch zdań – zawsze było trudno odpowiedzieć w wieku 15 lat - A co tak naprawdę chcę robić, co mnie interesuje i czy to, co mnie interesuje pozwoli mi w przyszłości zarobić na utrzymanie? Dziś gdy „rynek psuje dzieci, infantylizuje dorosłych i połyka obywateli” / za B. Barberem/ dobra odpowiedź na powyższe jest jeszcze trudniejsza. Nowe technologie, robotyka ( u nas cały czas raczkująca - i tak będzie do czasu, gdy za kg zwiniętych krówek wystarczy zapłacić pracownicy złotówkę), internet rzeczy, nadchodzący czas autonomicznych samochodów i głowa w smartfonie sprawiają, ze znalezienie pomysłu na siebie jest tak trudne jak jeszcze nigdy nie było w przeszłości.

Reforma sprawiła, że chociaż młody obywatel ma się uczyć do 18 roku życia, to obowiązek szkolny kończyć się będzie znów na ukończeniu szkoły podstawowej. Gimnazjum wydłużało proces edukacji o rok, co miało mieć pozytywny wpływ na zrozumienie tak szybko zmieniającego się otoczenia. Bo też każdy nowy technologiczny gadżet żyje coraz krócej i wymaga coraz większej sprawności .
– Dziś to my - dorośli, uczymy się od swoich dzieci, a w przeszłości było zawsze na odwrót.

A tym czasem statystycznie na jedno miejsce w stołecznym liceum ma przypadać 2.4 kandydata, gdy o miejsce walczyć będzie ostatnia klasa wygaszonego gimnazjum i ósma klasa zreformowanej podstawówki. Dla porównania - w 1982 roku liczba kandydatów na jeden z wydziałów PW wynosiła 1,8 kandydata na miejsce.
Oczywiście, to tylko statystyka, bo i tak co roku padają nowe rekordy – np. w 2017 roku na jedno miejsce w LO im. Staszica przypadało 55 kandydatów. Renomowane liceum to dla jednych udręka, a dla drugich szansa – wszystko zależy na jakie grono pedagogiczne trafią młodzi ludzie. W III RP szybko okazało się, że odsetek obywateli z wyższym wykształceniem można zwiększyć z 7 % populacji do 45 % ( taki wynik mamy osiągnąć w roku 2020). Pozostańmy jeszcze przy procentach – 46,5 % kobiet i tylko 31,9 % mężczyzn może na portalu randkowym, w rubryce wykształcenie, wpisać „wyższe” i ta różnica stale się powiększa.

Oczywiście można zapytać o poziom edukacji – po przemianach ustrojowych szkoły wyższe powstawały niczym grzyby po deszczu, ale były to przede wszystkim szkoły niewymagające poważniejszego zaplecza naukowego – wystarczała tablica, skrypt i wykładowca na godziny. Z upływem lat starano się przynajmniej zatamować postępującą pauperyzację dyplomu ukończenia studiów wyższych, zabraniając wykładowcom pracy „na akord” . Edukacja poszła tą sama drogą, co biznes, gdzie „często, gęsto” - kierownik kierował samym sobą, a dyrektor był jednocześnie sprzedawcą. Europa Zachodnia już wcześniej poradziła sobie z problemem pauperyzacji tytułu magistra poprzez studia doktoranckie. Dlatego tam nikt na wizytówce nie umieszcza tytułu naukowego niższego niż - „ dr inż.”

A wybierając liceum mamy niejako w pakiecie studia wyższe. A jak już uda się je skończyć często okazuje się , że tylko niewielki procent absolwentów może i chce pracować w wyuczonej profesji, co w gruncie rzeczy sprowadza się to tego, że na tym kierunku nie znaleźli się inni - może bardziej odpowiedni, a podatnik wyrzucił pieniądze w błoto. Na ostatnich targach specjalistycznych naszym stoiskiem opiekowała się hostessa – słuchaczka ostatniego roku medycyny. Australia lub Nowa Zelandia – tylko tam jest gotowa udzielać konsultacji lekarskich, co też doskonale wpisuje się w to „ a niech wyjeżdżają” i …25 % młodych lekarzy wyjechało.

Nad sensem studiowania zastanawiają się również specjaliści w USA. Poprawna ich zdaniem odpowiedź brzmi:„ Studia nie mają dziś większego sensu, nie gwarantują dochodowej pracy ani życia w dobrobycie, ale wcześniej , czy później młody człowiek i tak znajdzie się w wartkim nurcie życia – mając studia wyższe może machać rękami próbując w ten sposób utrzymać się na powierzchni lub starć się czegoś uczepić. Człowiek niemający studiów będzie coraz szybciej szedł na dno…” / za jakimś autorem/.

Na ostatnim Forum Ekonomicznym w Davos unosiła nad głowami polityków, speców od gospodarki i naukowców opinia wyrażona kiedyś przez Z. Baumana…

„Ostatnie dekady były czasem niebywałego rozmnożenia wszelkich form wyższego wykształcenia i nieprzerwanego wzrostu liczebności zastępów studentów. Tytuł uniwersytecki obiecywał wyśmienite posady, dobrobyt i splendor: pula gratyfikacji rosła wprost proporcjonalnie do stale poszerzającej się liczby osób z dyplomami. Dzięki koordynacji między popytem a podażą, rzekomo z góry ustalonej, gwarantowanej i niemal automatycznej, trudno było się oprzeć uwodzicielskiej mocy obietnicy. Teraz jednak tłumy uwiedzionych zmieniają się hurtowo i błyskawicznie w zastępy sfrustrowanych. Pierwszy raz za naszych czasów, cały rocznik absolwentów staje przed dużym prawdopodobieństwem, a wręcz pewnością wykonywania dorywczych, tymczasowych, i niestabilnych prac, nieodpłatnych „szkoleniowych” pseudo-prac, kłamliwie przemianowanych na „praktyki”  –  wszystko to znacznie poniżej nabytych umiejętności i lata świetlne poniżej poziomu oczekiwań.”

Obecny na tymże forum Guy Standing brytyjski ekonomista, profesor University of London i twórca definicji nowej klasy nazywanej prekariatem, do której „aspiruje” coraz więcej absolwentów wyższych uczelni, apelował do możnych tego świata o poważny namysł nad ustanowieniem pensji obywatelskiej ( program pilotażowy w Finlandii - 2000 obywateli dostaje po 560 EUR - nie zabiorą im tego nawet, gdy znajdą pracę), która miałaby podobnie funkcjonować jak emerytura obywatelska.

Oczywiście 1 %, który w ub. roku „przytulił” 82 % światowego PKB ( po obejrzeniu „Inside job” wiecie już, że jest to jak najbardziej możliwe) stwierdził, że nie ma powodu płacić za nic nierobienie, a poza tym żaden budżet tego nie wytrzyma. Standing jednak nie dawał za wygrana twierdząc, że do 2050 ubędzie 250 mln. miejsc pracy. Ostatnie dane mówią o likwidacji w ciągu najbliższych dwudziestu lat 39 % etatów w UK, 47 % w USA i 49 % w Japonii – u nas ten proces będzie postępował wolniej, ale o tym wspomniałem wyżej. Bank JP Morgan ( jeden z głównych bohaterów ww. filmu) wydaje grube miliony zielonych po to, aby w ciągu dwóch dekad pozbyć się …prawników – ma ich zastąpić sztuczna inteligencja.

W tej sytuacji może warto wrócić do szkolnictwa zawodowego, ale pomyślnego tak, aby nie zamykało ono młodego człowieka na dalszy proces kształcenia. Nasza szkoła w gruncie rzeczy zabija ciekawość – dotyczy to nie tylko uczniów, ale też studentów. Jedni i drudzy muszą wkuwać wiele niepotrzebnych informacji, które dziś znajdują się w sieci i jedyna umiejętność jaka jest potrzebna to właściwe sformułowanie szukanego hasła w przeglądarce.

Stało się również tak, ze szkolnictwo zawodowe zostało „zaorane” razem z fabrykami, bo funkcjonowało ono najczęściej przy zakładach pracy. Wykładowcami byli często wcześniej sami uczniowie, którzy nie poprzestali na zawodówce – kształcąc się dalej i pracując w tym zakładzie.

Plan B mógłby wyglądać tak, jak życiorys mojego kolegi – dla mnie - pełnokrwistego inżyniera…

„ Nie chciało mi się uczyć to poszedłem do zawodówki przy Stoenie ( kiedyś Stołeczny Zakład Energetyczny). Po ukończeniu szkoły zgłosiłem się do pracodawcy – jeden z majstrów wręczył mi szpadel i powiedział: „kop” (miał na myśli rów pod kabel energetyczny). Popatrzyłem na swoje delikatne ręce, potem na majstra i poszedłem do technikum. Po technikum chciałem zarabiać pieniądze i znów zgłosiłem się do Stoenu. Kierownik brygady pokazał ręką na …szpadel i powiedział to samo, co trzy lata wcześniej majster. Popatrzyłem na swoje dłonie – nadal były delikatne i…poszedłem na Politechnikę Warszawską.”
.
Nie ma mądrego, kto by dobrze pokierował przyszłością młodego człowieka, ale fach to jednak fach… i może jeszcze praca w IT – Ktoś te roboty musi programować ( a przynajmniej na razie), a potem 1 % mocno się zdziwi, bo chociaż koszty spadną, to i tak nikogo nie będzie stać na nowe gadżety i sprzęty, a wtedy pojawi się napis…

KONIEC