Patrząc na rzędy pustych krzeseł w pobliskich i dalszych ośrodkach kultury trudno nie wysnuć następującego wniosku – klasa średnia w Polsce nie widzi potrzeby wspierania swoją obecnością wydarzeń kulturalnych i bycia widocznym znakiem w procesie budowania lokalnej społeczności. Bezsprzecznie - kolekcjonowanie biletów NBP, wałęsanie się po galeriach handlowych i kręcenie globusem jest wpisane w aktywność ludzi sukcesu, stających się poza granicami kraju ambasadorami RP. A jednak to za mało…
Możemy się chyba zgodzić, że klasa średnia dziś to mieszczaństwo wczoraj. To prawda, że mieszczaństwo nie było ani zbyt liczne, ani zbyt ważne w rozbiorowej Polsce. To prawda, że jeden Wokulski to cały czas za mało, ale kto czytał / oglądał Lalkę B. Prusa ten z łatwością dostrzega, że w dobrym tonie było obcowanie z kulturą i sztuką i to wpisywało się w styl życia ówczesnych ludzi sukcesu .
Myli się jednak ten, który uznaje wydarzenia kulturalne w swoim bliższym i dalszym sąsiedztwie za mniej ambitne niż te, które proponują uznane galerie artystyczne i stołeczne teatry. Sam nie stroniąc ani od jednych , ani od drugich uważam, że poziom trzyma jedynie Teatr Współczesny, który uchodzi za przybytek dla tzw. inteligencji. Pozostałe teatry ( z wyjątkiem tzw. sceny narodowej) – zarówno te publiczne, jak te prywatne starają się przede wszystkich zapełnić sale. W repertuarze dominują przedstawienia, którym bliżej do kabaretu niż teatru.
Od lat pozostaję wierny scenie MOK Józefów, gdzie ostatnio owacją na stojąco oklaskiwaliśmy teatr amatorski „Parabuch”, który w swoim repertuarze ma sporo klasyki ( tym razem było to „Dożywocie” A. Fredry). Pamiętam również przedstawienie „Jam jest Żyd z Wesela” ( ca’ 50 % wolnych miejsc), gdzie widzowie po zakończeniu spektaklu mieli ochotę na dwie rzeczy : śledzie i ponowne obejrzenie ( tym razem z nieprzymuszonej woli) „Wesela” St. Wyspiańskiego.
Taka okazja (prawie) pojawiła się jesienią ub.r. w …Krakowie, jednak kupno biletów w sierpniu było niemożliwe, bo trwały wakacje, a po pierwszym dzwonku już niemożliwe, bo wszystkie bilety do końca roku zostały wyprzedane zapewne z obawy, czy spektakl będzie grany (jak również - czy będzie grany bez zmian w scenariuszu?) po odwołaniu J. Klaty z funkcji dyrektora teatru.
Obowiązek czynnego uczestnictwa w ofercie kulturalnej musi się wiązać z podjęciem wysiłku, nawet jeśli trzeba pojechać do Gdańska, aby z obawy przed zbyt istotną ingerencją „Dobrej zmiany” zdążyć zobaczyć wystawę stałą w Muzeum II Wojny Św. – zrobiliśmy to w ub. roku, trzy tygodnie po oficjalnym udostępnieniu muzeum zwiedzającym.
Wracając na nasze rubieże – korzystanie z oferty kulturalnej na obrzeżach Warszawy ma same zalety – blisko, brak problemów z parkingiem i… brak zadęcia. Może trochę przypomina to ów magiczny Miastków położony gdzieś na Mazowszu, ale osoba uczestnicząca w takim wydarzeniu artystycznym odnosi wrażenie, że wszystko jest prawdziwe. Stąd warto spoglądać na to, co dzieje się na deskach amatorskiego teatru w Otwocku, jak również sprawdzać program Ośrodka Kultury w Mlądzu ( tam w styczniu miała miejsce inscenizacja „Emigrantów” S. Mrożka).
Chcę wierzyć, ze wczorajsze „ puste krzesła” w KK Aleksandrów wynikały jedynie z tego, że historię Falenicy w „Plotkach z magla” aleksandrowscy „średniacy” widzieli już wcześniej…