„To prawdziwa rewolucja. Niemiecki związek zawodowy IG Metall wywalczył dla 2,3 mln pracowników skrócenie tygodnia pracy o kolejne 7 godz. Związkowcom udało się również wynegocjować podwyżkę. Kiedy podobnymi sukcesami będą mogły pochwalić się nasze związki?(...)
(…) Nasi zachodni sąsiedzi już wkrótce będą mogli zacząć mówić nie tylko: piątek , „piąteczek”, „piątunio”, ale i czwartek, „czwarteczek”,” czwartunio”. Wszystko dlatego, że realnie pracować będą 3,5 dnia, jeżeli zdecydują się na 8-godz. zmianę” - Pełną informację mogliście przeczytać wczoraj tuż obok, w bloku informacyjnym money.pl.
„Kiedy podobnymi sukcesami będą mogły pochwalić się nasze związki?” – to pytanie zostało zadane pp. przekornie, bo raczej powinno brzmieć nie kiedy, ale czy w ogóle lub w jak odległej przyszłości? I dalej – nie tylko będą pracowali krócej, ale dostaną jeszcze wyższą pensję. Czy w naszym pięknym kraju jest to możliwe? Znam odpowiedź i zakładam, że jesteście już po lekturze książki R. Wosia, więc znacie odpowiedź, dlaczego w Niemczech jest to możliwe, a w Polsce są na to małe szanse…
W naszym kraju póki co wdraża się wolną niedzielę w handlu optymalizując koszty – w większości sklepów nie ma i nie będzie nocnej zmiany, stąd będzie praca w soboty do tzw. usioru i wczesna ( a nawet bardzo wczesna) obecność w poniedziałek na stanowisku pracy. Niedziela będzie wolna, ale z krótkimi, sąsiadującymi z nią nocami – chcieliśmy jak najlepiej, a wyjdzie jak zwykle.
Nie za bardzo jest komu rozmawiać o skróceniu pracy i podwyżkach - gdyby robotnicy wiedzieli, że to oni poniosą najwyższą cenę za wprowadzenie gospodarki neoliberalnej trzy razy zastanowiliby się, czy pomóc wdrapać się Lechowi na płot?
Na początek można spróbować powiązać te dwie sprawy – np. od lat nie pracodawca nie podnosi pracownikom pensji, ale wypłaca im premie kwartalne. Z jednej strony to bardzo „ludzkie”, z drugiej zabezpiecza pracodawcę przed spadkiem koniunktury, z trzeciej siła nabywcza pensji pracowników jest coraz mniejsza, a premia mająca służyć im na realizację hobby, zasilać fundusz wakacyjny lub remontowy jest dokładana do codziennego budżetu.
W tej sytuacji rozsądnym wyjściem byłoby zaproponowanie pracownikom, że w piątki praca kończyć się będzie o 13, a w perspektywie roku piątek będzie dniem wolnym. Piątek będzie dniem, kiedy pracownik sam zdecyduje czy będzie regenerował się poprzez sport lub dokształcał się ( nie da się tego robić po powrocie z pracy) – jego pensja zostanie podwyższona na zasadzie „ praca 4 dni w tygodniu, płatne za 5 dni”.
Już słyszę - nie da się, a co się da? Czasami mam wrażenie, że do UE przyjęli nas nie tylko z powodu prawie 40 mln ( wówczas) wygłodniałych konsumentów, ale również abyśmy zamykali statystyki. Kraj pozbawiony przemysłu – najgorsze powietrze w Europie; służba zdrowia – wystarczy poczytać jak działa nie tylko w UK albo w sąsiednich Czechach (kasy chorych, im więcej skomplikowanych zabiegów tym więcej pieniędzy, krótki czas oczekiwania na zabieg) ; mniej zachorowań na raka ( 150 tys. / rok), ale więcej zgonów ( 100 tys. / rok) itp., itd.
Tym czasem trwają prace nad nowelą Kodeksu Pracy – ma tam się znaleźć propozycja, aby każdy pracodawca mógł żądać odpracowania każdego wypalonego papierosa, bo to jest nie fair wobec niepalących pracowników, którzy w tym czasie pracują .
Co tak naprawdę byłoby fair? …5 % podwyżki dla niepalących i szybko wygralibyśmy walkę z nałogiem, ale wtedy dramatycznie spadłyby wpływy do budżetu.
Piątek, piąteczek, piątunio…zdrowe podejście do biznesu powinno się sprowadzać do płacenia za efekt, a nie za „wysiadywanie” godzin. Ot, robota ma być zrobiona, reszta (czasu) jest twoja...
Udanego weekendu:)