O rybie (1)... Boże Narodzenie

Wszystko co dobre, szybko się kończy. To już ostatnia niedziela, kiedy w kościołach możemy oglądać szopki. To też jeden z ostatnich dni z kolędami w tym roku liturgicznym. Może to dobry moment, aby raz jeszcze spojrzeć na statystyki pustoszejących polskich kościołów. Ale spojrzeć nieco inaczej, bo od naszej strony…

I od razu podkreślę – tak, zgadzam się, że ryba gnije od głowy, a tym samym zgadzam się z każdym argumentem jaki przytoczycie na „nie”. Kościół katolicki już płaci – ostatnie badania pokazują największy odpływ wiernych od początku prowadzenia badań, tj. od lat 80-tych ub. wieku, a 37 % zakonów w Polsce nie otworzyło nowicjatu. Pytanie jest tylko jedno – a na ile jest w tym naszej winy? Winy tzw. świeckich – katolików niepraktykujących i niedzielnych? A ponieważ zamykamy definitywnie okres Bożego Narodzenia to na początek pytanie….

A co ty wiesz o Bożym Narodzeniu?

Można to pytanie odrobinę pogłębić – co dostrzegasz, co czujesz stając przed szopką? Odpowiedzi zwykle dotyczą powrotu do dzieciństwa ( część niepraktykujących katolików właśnie w tym okresie stara się chociaż raz przyjść z dzieckiem/mi do kościoła, aby przy okazji raz jeszcze odczuć to miłe ciepło – stajenka, stary Józef, dziewczęca Matka Boska i mały Jezusek. Po prostu „miodzio”.

Ale BN „miodziem” nigdy nie było, tak jak stary Józef nie był stary – w tym miejscu uwaga: z religii czerpią swój początek: prawo i sztuka. Dziś, dzięki nowym odkryciom i bardziej doskonałym technikom badawczym wiemy więcej niż nasi przodkowie. Malarstwo starało się pokazać, że nie była to zwykła rodzina, stąd malarze i rzeźbiarze pokazywali „szokującą” różnicę wieku. Wg. ostatnich badań – jeśli Maryja miała lat 13-14, to Józef miał nie więcej niż 19-20. Gdyby był tak stary, to nie tylko nie odchowałby małego Jezusa, ale również nie nauczyłby Go później ciesielstwa.

Zaczęło się już przy Zwiastowaniu – Maryja, mimo młodego wieku ( w tamtym czasie wszystko działo się szybciej, bo średnia długość życia była krótka) znała życie i wiedziała, skąd się biorą dzieci. I stąd to Jej pytanie :„ Jak…?. Oraz: „.. przecież nie znam męża”. Oczywiście - była poślubiona Józefowi i stanowili już parę, ale od decyzji o połączeniu osób do połączenia ciał musiał minąć rok, a w tym czasie nie mogło się odbyć żadne spotkanie poślubionych bez udziału osób trzecich.

„ Niech mi się stanie…” dla Maryi oznaczało w tamtych realiach śmiertelne niebezpieczeństwo, bo oto w okresie „stażu” doszło do zdrady. Postawcie się teraz na miejscu Józefa, który usłyszał :„ jestem w ciąży i oczywiście to nie twoje dziecko”. Zgodnie z ówczesnym prawem miał prawo i obowiązek zawiadomić miejscowych sędziów, którzy daliby mu kamień do ręki i jako pierwszemu pozwoliliby rzucić w poślubioną, acz niewierną żonę. Józef jednak będąc „mężem sprawiedliwym” zdecydował się wziąć to na „klatę” i zrobić wszystko tak, aby wina spadła na niego lub umożliwiła Maryi połączenie z z tym drugim.

„Oddalenie” Maryi, a tym samym anulowanie małżeństwa pozwalało na szybkie ujawnienie się ojca dziecka i legalizację związku, albo gdyby ojciec się nie ujawnił, wyszłoby, że to Józef nie „wytrzymał” i w jakiś sposób doprowadził do spotkania we dwoje, domagając się „dowodu” miłości. Tylko tak, jak rozumował Józef, Maryja byłaby bezpieczna. Stąd też te interwencje Ducha Św. aby wszystko zakończyło się dobrze.

Ktoś może zapytać - a po co to całe napięcie, ten dramatyzm? Naród wybrany był praktyczny i nie przyjmował wszystkiego na wiarę. Gdyby minął rok stażu małżeństwa papierowego, a wszystko rozegrałoby się już gdy „ Józef wziął Maryję do siebie”, to jak przekonać rozumnego człowieka, że to dziecko, które się urodziło, zostało poczęte wbrew prawu natury? A Duch Św. dalej robił swoje...

Maryja poszła odwiedzić swoją kuzynkę Elżbietę, kobietę 70 letnią, która od razu powiedziała Jej o swoim cudzie, ale Maryja ją „przebiła” swoją opowieścią, bo chociaż Elżbieta była już w bardzo podeszłym wieku ( na tamte czasy, ale i dziś najstarsza matka, dzięki sztucznemu zapłodnieniu, nie może się pochwalić takim wiekiem), to jednak miała i „znała” męża, podczas gdy Ona….

Już po narodzinach Józef będzie musiał wykonać jeszcze jeden istotny gest – symbolicznie posadzić pierworodnego na kolanach – to będzie dowód dla wszystkich, że uznaje Jezusa za swojego syna, a od tego momentu wszystkie plotki stają się nieważne.

W Betlejem, w momencie rozwiązania okazało się, że nie ma miejsca. Dziś jednak wiemy więcej – gospoda to wówczas było takie schronisko, gdzie wszyscy leżą pokotem jeden obok drugiego, a tu kobieta zaraz się „rozsypie”. Co gorsza, porodowi zawsze towarzyszy krew, która z zasady zanieczyszcza miejsce (wg, religii żydowskiej), co zatem zrobić? Jak zapewnić kobiecie minimum intymności i nie „wyrzucać” wszystkich na bruk? I tak oto zły właściciel gospody nie jest już taki zły…

I na koniec …pastuszkowie. To najniżej ustanowiona klasa, to gorszy sort – Jeśli pasterz miał świadczyć w sądzie, to jego zeznanie dzielono przez pół. Zadawanie się z pasterzem to ryzyko, że cię wykpi i oszuka. To oznacza, że mimo wszystko, potrzeba było bardziej znaczącego dowodu, bardziej spektakularnego objawienia światu, że owo dziecko narodzone w Betlejem nie jest takim zwykłym dzieckiem i tak znów Ten, który „wieje kędy chce” wziął się do roboty i namówił Obcych, aby wyruszyli w niebezpieczną drogę. Kościół wschodni obstaje przy liczbie dwunastu, kościół zachodni upiera się, że nawet jeśli byłoby ich dwunastu, to 9-ciu stanowiło służbę , bądź ochronę, bo przecież zostały wręczone jedynie trzy dary. I tak do gry weszli: Kacper, Melchior i Baltazar…

Dla porządku trzeba dodać, że św. Jan Paweł II uznał działanie Trzeciej osoby za największe Jego „osiągnięcie” w historii zbawienia. I trudno się z naszym świętym nie zgodzić – wszak obdarzenie dzieckiem 96 letniej Sary, jak również 70 letniej Elżbiety, mówienie językami, uzdrawianie chorych blednie przy historii Bożego Narodzenia.

Cdn