A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy
*
Spłyną przeze mnie dni na przestrzał
Zgasną podłogi i powietrza
Na wszystko jeszcze raz popatrzę
I pójdę nie wiem gdzie - na zawsze.
**
Gdyby na pierwsze dni listopada spojrzeć przez pryzmat cmentarza w A. to patrząc wstecz można jednak zauważyć subtelną zmianę – jeszcze kilka lat temu o tej porze, a więc ostatniego dnia października drogo-ulica dotykająca lokalnej nekropolii nie zasypiała – handlarze, sprzedawcy i dostawcy byli już dawno na swoich stanowiskach - w namiotach i drewniano-foliowych straganach. Wzdłuż ulicy rozłożone były dywany z kwiatów chronione nocą przed zimnem. Otóż dzisiejszego poranka nic nie wskazało, że jesteśmy tuż, tuż przed godziną” zero”. Owszem, w ciągu dnia będzie tu kocioł, ale mimo wszystko widoczna jest zmiana…
Wieńce, znicze, nagrobki, pogrzeby i ceremonie – tu zmiany będą zachodziły powoli, bo cmentarne lobby trzyma się mocno, a tzw. biznesy przechodzą z pokolenia na pokolenie, ale i tu nie ma odwrotu – coraz więcej ludzi umiera niż się rodzi, coraz trudniej o nowe lokalizacje i coraz większe przyzwolenie na kremowanie bliskich, i coraz częstsza wola „ po śmierci macie mnie skremować”. Mimo całego szaleństwa, jakie jest w nas Polakch, to jednak jesteśmy narodem racjonalnym, bo tak ukształtowała nas historia, a sama decyzja o spopieleniu zwłok nie bierze się z jakiejś mody, a ma jedynie uwarunkowanie praktyczne – urna ma ograniczyć koszty pochówku i chcielibyśmy, aby w ten sposób pojedynczy grób mógł zmienić się w grób rodzinny służący wielu pokoleniom. Takie racjonalne podejście musi się spotkać ze sprzeciwem wszystkich tych, którzy żyją z odejść innych. Bo gdy już cmentarze zaczną przypominać te w zachodniej Europie, to przestaną być potrzebne zakłady kamieniarskie, wytwórnie zniczy i wiązanek.
Kościół katolicki przez ostatnie 50 lat był przeciwny kremowaniu ciał zmarłych, zwłaszcza w Polsce, tłumacząc to traumą II Wojny Światowej – dziś nie mówi nie, stara się jednak osłabić nasz racjonalizm zalecając, aby ceremonia pogrzebowa w kościele była nad trumną, a nie nad urną. Sami księża przyznają, że w dzisiejszym świecie tylko jedno wydaje się być pewne – pogrzeb. Nie zawieramy już tak chętnie małżeństw, nie chrzcimy dzieci, więc jedynym pewnym profitem jest opłata za pogrzeb i miejsce na cmentarzu. Jeden z ostatnich pogrzebów w stolicy ( bez konieczności kupna miejsca na parafialnym cmentarzu i stawiania pomnika) zamknął się kwotą 8 tys. złotych.
Wracając jeszcze do cmentarza w A. – Nie jest on dobrym przykładem na pokazanie zmian. W sumie to nekropolia zamknięta i stąd to wielkie parcie od 17 lat na jej „rozbudowę” po drugiej stronie ulicy. Zmiany lepiej można dostrzec na cmentarzu tej wielkości, jak ten w Garwolinie, na który, jak co roku uda się sporo Aleksandrowian, bo większość z nich właśnie w okolicy Garwolina ma swoje korzenie. Jedną ze zmian, jaka dotarła do nas z Europy zachodniej jest powrót do zdjęć na pomnikach, ale nie tych tradycyjnych, jakie znajdujemy na grobach naszych dziadków –coraz częściej są to zdjęcia w ramkach wykonane z „natury”, a więc pochodzące z rodzinnych albumów i z różnych okresów życia – często, gdy zmarli byli piękni i młodzi, są również zdjęcia par z czasu, gdy byli razem –nierzadko jeszcze radośni i zakochani.
Kult młodości ma się dobrze – widać to nie tylko na pomnikach, ale jeszcze częściej widać to w papierowych wydaniach gazet, które drukują wspomnienia o ludziach, którzy odeszli w „słusznym wieku”, jednak z zamieszczonych fotografii spoglądają na nas często czarujące dziewczęta i przystojni młodzieńcy. Zresztą na cmentarzu, podobnie jak w szpitalu kumulują się obrazy, które stawiają nas w sprzeczności z tym, co dociera do nas z mediów i przekazów statystycznych – odwiedzając szpital widzimy masę ludzi chorych, niekoniecznie starych. Wizytując cmentarz, taki jak w ten w Garwolinie trudno nam się zgodzić z tezą, że żyjemy ( statystycznie) dłużej.
Odwiedzając groby naszych bliskich pozostajemy w listopadowej zadumie – chociaż i tu w wigilię Wszystkich Świętych wdziera się w polski krajobraz dyniowe szaleństwo zza oceanu. Nie mnie tu osądzać i piętnować ten obcy obyczaj, bo bardziej istotne wydaje się być to, co jest w nas? Gdyby tak z boku spojrzeć na nas – chrześcijan i katolików to trudno byłoby gołym okiem wskazać przewagę nad tymi, którzy nie wierzą, że po śmierci jest coś więcej. Że gdy Zegarmistrz przyjdzie także po mnie, to nie zobaczy na mojej twarzy tego zdziwienia „ tylko tyle?”, ale poza pewną dozą strachu, często również ulgi, będzie mógł dostrzec nutę …ciekawości. Chyba zbyt nonszalancko podchodzimy do wieczności. I nie chodzi tu o praktyki, rytuały, ale rzeczywistą wiarę w to, że chociaż Zegarmistrz nie interweniuje, co chwila w losy świata (bo wtedy wiarę zastąpiłaby pewność), to jednak widzi, co jest tak oczywiste dla braci muzułmanów.
„Ciała zmartwychwstanie” – od dłuższego czasu mnie to zastanawia. Bo chociaż „mieszkań wiele” to jak z tego prochu poskładać tak wielu i gdzie ich pomieścić? A jeśli już to - w jakim wieku będę „złożony” z powrotem? Pewien ksiądz (młody) zapytany, odpowiedział, że w powstaniemy w swoich najlepszych latach – gdy byliśmy i piękni, i zdrowi. Ale co z dziećmi? Pytać zawsze warto, chociaż odpowiedź pozna każdy z osobna i w stosownym dla niego czasie…
„A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy”
/ T. Woźniak/
**
Zdjęcie – cmentarz w Wenecji.