Bezsilni i bezradni cz. 3

Jak się powiedziało B, to trzeba w końcu powiedzieć C, a u mnie słowo droższe od pieniędzy:). Pora deszczowa ustąpiła miejsca gwałtownym ulewom i brakom w zasilaniu w en. elektryczną , ale przecież są takie miejsca w A. gdzie trwa nieustająca balanga – nikogo nie zalewa i braki w zasilaniu są zupełnie nieznane. Trudno w to może uwierzyć, ale tak jest na …fragmencie osiedla Polana, a wszystko za sprawą szczęśliwej struktury gleby i linii energetycznej z połowy lat 90-tych ub. wieku. I od tego optymistycznego przypadku zaczynamy część ostatnią naszych bezsilnych i bezradnych….
*
Przypadek pierwszy – łąki i pastwiska

Jest rok 1994, styczeń. Rada - bodaj najmłodszego w tamtym czasie osiedla jeszcze „wielkiej Pragi” - a do niedawna wsi - kieruje do władz Pragi Południe pismo, które jest klasycznym przykładem biznesu „coś za coś”. Rada osiedla wyraża zgodę na objęcie zabudową cmentarną całego terenu leżącego pomiędzy ulicami: Zł. Jesieni i N. Bonaparte (o który potem wybuchnie wieloletni konflikt) - w zamian za to Dzielnica miałaby odstąpić od pomysłu włączenia pastwisk i terenów rolnych do strefy lasów chronionych, a ponadto tereny leśne przylegające do dróg i przyszłych ciągów komunikacyjnych miałby być rozpatrywane z osobna, a nie systemowo. Jak z tego wynika – niewiele brakowało, aby warunków zabudowy nie wydawano, a tak w otulinie MPK projektuje się zabudowę osadniczą ( nie rekreacyjną) i „WZ” są nadal wydawane. Czy można się dziwić, że przedstawiciele lokalnej społeczności zachowali się tak, a nie inaczej? Wszak chodziło tu o wiele więcej niż tylko dwa „czerwoniaki”. A już cztery lata później, bo w roku 1998 rodzi się pierwsza koncepcja odwodnienia od strony jez. Torfy ( albo natura dała o sobie znać, albo myślano już o przyszłych WZ). Z perspektywy niemal 20-stu już lat widać, że nie było ( jak dotąd) obopólnego zwycięstwa – cmentarz nie powstał, powstają jedynie działki…
*
Przypadek drugi – sołtys

Jest rok 2006 kampania do rady gminy/dzielnicy Wawer wkracza w decydującą fazę. Jednym z kandydatów jest osoba piastująca przez wiele lat stanowisko sołtysa. Zresztą, w byłej już wsi, można by znaleźć jeszcze kilka innych nazwisk, przy których ten tytuł może się pojawić. Ulotka kandydata jest bogata w tematy, jakimi sią zajmował i na stanowisku sołtysa, i będąc przewodniczącym osiedlowej rady. Społeczność jednak oddaje swoje głosy na inną osobę…
*
Przypadek trzeci – wybory

2012 – z trudem, bo z trudem, ale udało się uzyskać minimalną liczbę kandydatów, która pozwoli wyłonić organ pomocniczy, czyli wyżej już wspomnianą rade osiedla. Kampanii nikt oficjalnie nie prowadzi, ale gdzieś tam daje się słyszeć dialog…
- Niech tylko pani nie głosuje na tego X-a
- A dlaczego?
- A bo nam tu jeszcze meczet postawi
W dniu wyborów…
- A wie pani, że ten X to bardzo miły człowiek? Szkoda, że się z góry uprzedziłam…
*
Przypadek czwarty – kandydat’ 2013

- Witam sąsiada, wie pan, że już za rok wybory do rady dzielnicy i co tu dużo mówić - my z A-2 nie jesteśmy w ogóle reprezentowani, bo np. obecna p. radna to tylko o odwodnieniu Zagórzańskiej pisze, a nas nie tylko zalewa, ale i prądu nie mamy…
- Ja mam agregat…
- Ok., ale ja nie o tym – dobrego kandydata nam trzeba – a pan znany, przez księdza poważany i dla ludności różne usługi pan świadczy…
- Że niby ja?
- Hmm…
- Panie!... Nigdy w życiu – przecież ONI by mnie tu „zadziobali”!!!

**
Czym jest nasza bezradność i bezsilność? Spiskiem dziejów, splotem nieszczęśliwych okoliczności miejsca i czasu, czy też stanem …na własne życzenie? Społeczność licząca oficjalnie tylko 2300 dusz może stać się atutem w dążeniu do ogólnospołecznych celów - nawet, jeśli uwzględnimy położenie – tj. oddalenie od tzw. centrum dzielnicy i władzy. Może też – jak starałem się pokazać to wyżej – prowadzić do frustracji, rozgrywania osiedla przez władzę po swojemu i ew. czekania aż coś i kiedyś spadnie z pańskiego stołu. Wiele zależy od nas samych i od „animatorów”, czy też liderów lokalnej społeczności…

*
Głupich nie sieją, liderzy nie rodzą się na kamieniu...

Z duszpasterskich ogłoszeń – propozycje zajęć i spotkań: Kobiety na rynku pracy, zwalczanie zachowań kompulsywnych, warsztaty na temat budowania kariery, stretching i spacery – czas dla kobiet, walka z rakiem, pogodni samotni chrześcijanie, kobiety kochające za bardzo, anonimowi uzależnieni od jedzenia, piątkowa dyskoteka dla młodzieży. Ponadto na terenie kościoła działają: restauracja, centrum rekreacyjne z basenem, siłownią, sauną i łaźnią parową. Kto chciałby wziąć udział w zajęciach z wdzięku, pozowania lub dekorowania wyrobów cukierniczych proszę, aby został po nabożeństwie …

Gdzie to wszystko? Ano – w Ameryce. A gdybyśmy to przenieśli na nasz grunt? Mała społeczność nie musi być rozgrywana, jeśli ludzie się znają i sobie ufają. Nie wszystkie społeczności mają szkołę, jednak nadal większość społeczności w naszym kraju ma parafię. Parafia to inkubator, w którym wykluwają się ( albo nie) umiejętności i normy życia społecznego, zainteresowania sprawami wspólnoty oraz uczestnictwo obywatelskie. Zapewne jeszcze dużo czasu upłynie, gdy w Polsce zamiast kolejnych wotów dziękczynnych i nowych sanktuariów zaczną powstawać takie ośrodki religijne jak w USA.

Pewnie niejeden duszpasterz powie – a co ja mogę i co ja mam? Nie potrzeba od razu wielkiego domu katechetycznego, aby rozpocząć proces integracji. Zanim „ zbieranina” wierzących zamieni się we wspólnotę zdolną do budowy budynków wystarczy czas i nieduża sala lub większy pokój na …plebanii. Mniej czasu na siedzenie przed TV i w sieci, a więcej czasu na spotkania z ludźmi w różnym wieku. To w trakcie takich spotkań możemy nauczyć się przemawiać przed większym audytorium, to wówczas stajemy się bardziej skorzy do aktywności na rzecz innych, pozbywamy się naturalnej tremy itp. Itd. Zaczynamy od „modlitwy”, bo to najbardziej naturalne, ale ja ze swej młodości pamiętam rajdy rowerowe, stoły do ping-ponga, spływy kajakowe, nagradzane obecności na nabożeństwach.

Nie będzie silnej rady osiedla, gdy nie ma silnej parafii ( w przypadku Falenicy można mówić o czymś innym – silna parafia plus trzech radnych okręgu plus stowarzyszenia) - Jeśli na danym terenie funkcjonuje jeszcze szkoła, to jej istnienie jeszcze wzmacnia lokalną społeczność.

Tak, więc na szkole i kościele spoczywa obowiązek kształtowania postaw obywatelskich – tylko czy nasi animatorzy ( tj. dyrektorzy szkół i proboszczowie) są do tego przygotowywani poprzez system kształcenia? Jak na razie Kościół zajął się wiedzą ekonomiczną kandydatów na proboszczów, czas jednak nieubłaganie nam ucieka…

*
Money, money, money…

Z czym kojarzą się pieniądze – zwłaszcza te duże? Otóż to – z klasą średnią. Tylko, czy klasa średnia to tylko pieniądze? Czy byt określa świadomość, czy jest na odwrót? Jedno jest pewne – po roku 1989 nasz kraj wstąpił na ścieżkę kapitalizmu ( nie lubimy tego słowa, tak jak nie lubimy Europy wschodniej, chociaż nie znam kraju środkowo- zachodniego, czy północnego). A powodzenie kapitalizmu zależy od tego na ile jest silna klasa średnia – zasobna w majątek ruchomy i nieruchomy, ale nie tylko – Klasa średnia to nie tylko pieniądze, to również etos.

Niekontrolowana rozbudowa naszych przedmieść ( najpierw domy, a potem kiedyś może infrastruktura?) to pogoń za klasą średnią. W kochanych przez nas USA powszechny jest pogląd – Masz dom? - To wywieszasz flagę i płacisz podatki, chodzisz na wybory i interesujesz się sprawami lokalnymi. I prawie się nam udało, lub udawało aż do teraz, bo klasa średnia lat 90 –tych ub. wieku to dorobkiewicze i ustawiona w życiu nomenklatura poprzedniego systemu - klasa średnia z początków tego wieku to ludzie wykształceni i zasobni w pieniądze dzięki wspinaniu się po szczeblach kariery i swojej pracy – lekarze z własną praktyką, prawnicy mający domy z masztami na flagi, właściciele sklepów i firm, nauczyciele akademiccy i licealni, menedżerowie. Gdzie zaczyna się klasa średnia? I znów – żeby było jak z Europą środkowo-wschodnią – jej początek to dochody powyżej średniej krajowej, a koniec gdzieś w okolicy 50 tys. zł na m-c. Rozpiętość łagodzona jest poprzez sklepy wielkopowierzchniowe – bogaci jedzą płatki na śniadanie z górnej półki, a ci średni „minus” z dolnej.

Dla klasy średniej nie tyle liczy się zmiana samochodu, co trzy lata i coraz większy telewizor, ile – lepsza szkoła dla dzieci, stan konta i konsumpcja w przyszłości – ot wygodne i dostanie życie. „Średniacy” są zadowoleni z życia i mają nadzieję takimi być w przyszłości, bo to myślenie o przyszłości jest wpisane w postepowanie klasy średniej. Amerykanie mówią wprost – tam gdzie są złote łuki ( Mc’Donald) nie ma wojen, a im silniejsza klasa średnia tym kraj jest stabilniejszy.

Udział klasy średniej w życiu lokalnej społeczności jest niezwykle ważny – jednak polskim średniakom nikt tego nie starał się zaszczepić – wszystko ma zastąpić to jedno …”przecież płacę podatki”. Ponadto ów niekontrolowany rozrost przedmieść ( zachęcam do odwiedzenia Wiązowskiej, gdzie naocznie można zobaczyć jak powstają działki budowlane) bez infrastruktury i z nazwą „Warszawa” w tle, ale taka to Warszawa, jak z koziej uuupy trąba zaczyna się odbijać czkawką. Klasa średnia zalewana, trzymana w ciemności, brodząca w błocie, karmiona obietnicami bez pokrycia - się po prostu… wycofuje tj. przestaje głosować, podatki stara się płacić jak najmniejsze ( właściciele firm i wolne zawody), sprawy lokalne obchodzą ją tyle na ile muszą.

A to klasa średnia jest zaczynem trzeciej siły, która poza radą osiedla, parafią ( i szkołą) sprawia, że władza ma godnego przeciwnika – są to stowarzyszenia. „ Duch ochoczy, ale ciało słabe” – tak można skomentować status quo w kwestii stowarzyszeni w A. Miały powstać aż dwa – jedno w okolicach jez. Torfy, a drugie na os. Polana ( to nie zbieg okoliczności – obydwie lokalizacje miały ” swoje” tj. dzielnicowe koncepcje odwodnienia). Kto zatem chciałby tchnąć nowego ducha - ten proszony jest o kontakt z byłą p. Przewodniczącą rady osiedla, bo to osoba najlepiej poinformowana:).

A wracając do podatków – płacimy je, bo musimy. Jednak potęga kraju wspiera się nie tylko na tym, co musimy, ale również na tym, co chcemy i co uznajemy za konieczne zrobić. Amerykanie mówią wprost – jesteś gość - nie dlatego, że się dorobiłeś ( a dorobiłeś się, bo towar wożony był publicznymi drogami, chroniła cię publiczna policja, miałeś wyedukowanych pracowników za publiczne pieniądze) – ale jesteś gość, bo się dorobiłeś i część z tych pieniędzy przekazałeś na rozwój szkoły, osiedla i miasta. Będąc średniakiem z dochodami nieco wyższymi od średniej krajowej trudno łożyć na pobliskie liceum, aby chociaż to jedno w Wawrze można było uznać za renomowane, ale można zacząć od fragmentu ulicy przed swoim ogrodzeniem. Może warto spróbować i razem z sąsiadami ułożyć chodnik na swojej uliczce zanim dotrze tam prawdziwa cywilizacja? Mieszkańcy Polany chcąc nie chcąc odwaniają dzielnicową fuszerkę ( tj. dwa dołki z kanałkiem) – kosztuje to czas i pieniądze. Może to początek głębszej współpracy?

*
Czwarta siła…

Parafia ( i szkoła), rada osiedla, klasa średnia i stowarzyszenia - to te siły, na które mamy wpływ, bo albo je współtworzymy, albo jesteśmy z nimi po sąsiedzku. Pozostaje jednak jeszcze czwarty element tej układanki, której nadaliśmy nazwę „ bezsilnych i bezradnych” to …wawerscy urzędnicy. Teoretycznie są poza naszym zasięgiem, często tworząc ciało „BMW” ( bierni, mierni, ale wierni). Kto rządzi miastem i dzielnicami? Owszem siły polityczne firmują owe rządy, ale tak naprawdę dokumenty do podpisu przygotowują urzędnicy, którzy siedzą w urzędach od lat i których przybywa chociażby z powodu przygotowywania wniosków unijnych ( ale to na poziomie miasta). Urzędnika czasami uda nam się jeszcze „spiąć”, jeśli go postraszymy paragrafem, mediami, interwencją u burmistrza, ale generalnie każdy z nas z osobna zostanie przez niego „rozjechany”. Czy tak być powinno? Po trzykroć nie! Gdy każdy z osobna zderzy się z maszyną urzędniczą, dochodzi do wniosku Nikodema Dyzmy – „A na cholerę mi taka miłość?” Zdecydowanie najłatwiej o zwątpienie w kompetencje urzędów jest na etapie budowy, ale potem też wcale nie jest tak trudno.

Zaczynam dostrzegać różnicę pomiędzy gminą, a dzielnicą – ta pierwsza jeszcze o sobie stanowi, ta druga głównie administruje z burmistrzem z nadania ( zwykle na jedną kadencję), z pisemkiem – „landryną” i upływającym czasem bez konkretnych zmian, za to z obietnicami bez pokrycia ( MPWiK i wodociągi oraz drogi takie jak Izbicka, Lucerny – szerokie pasy drogowe z nowymi nasadzeniami drzew za to bez ścieżek rowerowych). Czasami uda się jeszcze zmusić urzędnika do reakcji – np. wysłuchanie publiczne, ale to możliwe jest nie tyle za sprawą uporu jednostki, ale grupy – najlepiej stowarzyszonej.

Nie chcę tu dotykać śmieci, nie poruszę tu jakości szlaku pt. Kadetów ( przy okazji jazdy zwróćcie uwagę na jakość nawierzchni tej ulicy – stosunkowo budowanej ( i odbudowywanej) nie tak dawno, nie dotknę tu wyszarpanej asfaltowej nakładki na Podkowy i piachu. Pozwolę sobie jedynie na przypadek z drzewem…

*
Przypadek piąty - drzewo

Wszyscy, którzy z nas graniczą z gruntem podmokłym lub zalewanym przez dłuższy czas mogą znaleźć się w takiej sytuacji, że oto drzewo/drzewa na działce sąsiada za chwilę zwalą się nam na dom. Sprawa jest tym trudniejsza, im nasz sąsiad rzadko na swojej działce bywa ( mój był trzy razy w ciągu 7 lat), co wtedy? Ano poleconym wezwanie do usunięcia zagrożenia z kopia do UD. Miałem szczęście – sąsiad chciał współpracować - mając w ręku „podkładkę” w postaci mojego wezwania udał się do MOM, wypełnił wniosek o wycinkę, złożył i czekał…

Minęło ustawowe 30 dni, dzwonię i pytam…
- Ma pan już decyzję?
- Nie mam, zadzwoniłem, a oni, że wniosek źle wypełniony

O rzesz…to dla urzędnika ważniejsze poprawne wypełnienie wniosku ( to, co robiła kobieta w MOM, która ten wniosek rejestrowała?) niż moje bezpieczeństwo? – Pomyślałem i następnie wysłałem poleconym pismo do UD o dostęp do informacji, przytaczając paragrafy KPA z Internetu i pytając, czy zdają sobie sprawę z powagi sytuacji ( drzewo największe na tej działce rozpadało się w zastraszającym tempie)?
- Odpowiedź przyszła już po …5 dniach.

Ostatecznie sąsiad musiał złożyć wniosek raz jeszcze i po czym miał się umówić na wizję lokalną…
- Dzień dobry, dzwonię w sprawie wizji lokalnej w A.
- A tak, … może być w piątek o 9.30?
- Ok. zwolnię się z roboty.
- Ale wie pan, nie mam samochodu, to nie wiem, kiedy dojadę do tego A.

Hmm, urzędnik pracujący w terenie bez samochodu i pewnie bez biletu miesięcznego oraz GPS-a. Bez komentarza, chociaż wożenie urzędnika własnym samochodem pozwala zacieśnić nić współpracy, zatrzymać się na kawę w cukierni p. Kozaka itp., itd.

**
Nadzieja …

Ta nigdy nie powinna nas zawodzić, chociaż trzeba być realistą. Ten przekaz dotrze do najwyżej kilkudziesięciu osób, jeszcze mniej zgodzi się z tym wywodem, ale tu pozwolę sobie na cytat z odpowiedzi do części nr 2 …

” Może, więc trochę wzajemnego zrozumienia i wyjście z ram "my", "wy". Każdy ma coś za uszami, to prawda. Ale ja będziemy się tylko okopywać na swoich pozycjach, to nic się na lepsze nie zmieni. A władzy w to graj. Niech się "powybijają". Zjednoczmy siły. Męczmy ich wspólnie, pójdźmy też czasami na kompromis. Ciebie akurat nie zalewa, więc masz gdzieś jakieś tam rowy. Ale może chciałbyś lepszą drogę? Poprę cię, a ty poprzyj mnie. To system naczyń połączonych.”

Może więcej zaufania do siebie, zwykłego „dzień dobry”, mniej plotek i dziobania, więcej empatii – jeśli nic się nie zmieni za czas zupełnie nie tak odległy mieszkańcy Podkowy podzielą los tych z Zagórzańskiej i Złotej Jesieni – nasza ulica stanie się jedynym szlakiem łączącym nowe osiedla z cywilizacją.
Jeśli nadal pozostaniemy tylko skupieni na swoim podwórku nic nie wygramy, a władzy będziemy potrzebni raz na cztery lata.

Liderzy nie rodzą się na kamieniu i nie zdarzają się aż tak często, więc musimy o nich dbać. Oddając nasze sprawy w ręce leśnych ludków, partyjnych samorządowców i rozdając nasze poparcie na lewo i prawo jesteśmy już z góry skazani na przegraną.

Koniec