Poczytaj mi mamo...

Znamy już najnowsze wyniki badań Biblioteki Narodowej i OBOP-u, który te badania przeprowadził. Przedmiotem troski ankieterów było czytelnictwo książek w RP. Troski uzasadnionej, bo mimo wyraźnego wzrostu liczby studentów, a tym samym wzrostu liczby ludzi wykształconych czytelnictwo w naszym kraju nie jest tym, co lubią prawdziwi ( tu chciałem napisać – Polacy) inteligenci. Okazuje się, że można być studentem i nie czytać akademickich skryptów, można być prawnikiem i nie zagłębiać się w Dziennik Ustaw, można być lekarzem i nie czytać literatury fachowej. Dlaczego? Bo przeczytanie tekstu dłuższego niż trzy strony staje się zbyt męczące…

*
Jednak porównując zeszłoroczne owe 44 % ( taka liczba z nas przyznała się do przeczytania przynajmniej jednej książki) z badaniem z roku 2008, gdzie do przeczytania czegoś dłuższego niż na trzy strony w miękkiej/twardej oprawie przyznało się zaledwie 38 % obywateli RP można byłoby potraktować ten wynik, jako długo oczekiwany wzrost i wyjście z zapaści nie czytania niczego poza krótkimi informacjami w sieci, omiataniem wzrokiem nagłówków w Fakcie lub Super Expressie ( najlepiej sprzedające się gazety papierowe w RP) - gdyby nie to, że tym razem rozszerzono pojecie „książka” o e: booki, poradniki encyklopedyczne i albumy.

Z poziomem czytelnictwa plasujemy się w ścisłej czołówce – szkoda tylko, że od końca.
Piątkę możemy przybić z Portugalczykami i Grekami, ale z Francuzami i Czechami już nie pogadamy, bo o czym? Nie da się zbudować innowacyjnej gospodarki nie wysilając szarych komórek i nie „niszcząc” sobie oczu na czytanie nie tylko literatury fachowej, ale również pięknej. Nie tylko kryminałów, ale również poezji i filozofii. A Czesi czytają – 80 % z nich przyznaje się do przeczytania chociażby jednej książki.

A co robią Polacy jak nie czytają? – Większość z nas zasiada przed coraz to większymi plazmami i LCD. Średnio spędzamy przed telewizorami ponad trzy godziny dziennie, a przed monitorami naszych komputerów niecałe 1, 5 godziny. Niemcy i Anglicy dzielą czas sprawiedliwie z tendencją wzrostową buszowania po sieci, w której poza obrazem i dźwiękiem jest jeszcze tekst.

Jak nie czytamy, to również mniej kupujemy książek – w 2008 roku zaledwie 23 % z nas przyznało się, że wysupłało jakiś grosz na ten cel. Sytuacja niepokoi już nie tylko biblioteki, wydawnictwa i księgarzy, ale również wydawców prasy, która chce być opiniotwórcza i zamieszcza na swych łamach pogłębione analizy, które przekraczają magiczną granicę trzech stron tekstu formatu A4. Gazety coraz częściej informują, że są dostępne nie tylko z poziomu laptopa, ale także telefonu, który już dawno przestał być tylko telefonem.

Opium dla ludu, jakim dziś stają się platformy cyfrowe płatnej TV plus gry komputerowe każą postawić pytania… Dla kogo więc drukować te książki? Jak zachęcić ludzi do czytania? Jak pokazać ich wartość? Książka kosztuje – mogłaby kosztować mniej, gdyby pojawił się efekt skali. Bywa, że wydawnictwo drukuje „chłam”, który przynosi zysk, aby potem móc wypuścić coś ambitniejszego, co kupią nieliczni za większe pieniądze niż mogliby, a kupują to z miłości do słowa drukowanego.

Poczytaj mi mamo!
- A daj mi spokój! Nie widzisz, że obiad gotuję? Idź do ojca!
Pewnie leży przed telewizorem, albo gapi się w necie na gołe baby.
**
Całe szczęście, że my na f.pl chociaż zamieszczamy długie teksty, to jednak poniżej trzech stron maszynopisu:).
*
Rychu