Niech ten post będzie ciągiem dalszym „40 km/h”. W kalendarzu już jesień, a my chcielibyśmy zachować jak najdłużej wspomnienia z tegorocznych wakacji. Jednak znajdą się i tacy dla których te wspomnienia nie będą najlepsze. Kto wie, może nawet będą żałować, że zawsze pomijali żółte strony w Rzepie. Dlaczego? Ponieważ dopadło ich prawo i machina polskiej biurokracji wobec której przeciętny Kowalski i Nowak są bezbronni. Tak ich w końcu wychowano. Na początek jednak kalendarium wydarzeń…
*
- Początek późnowiosennego weekendu, piątek 11 czerwca na stromym zjeździe wiejskiej drogi, nazywanej trasą międzynarodową w woj. warmińsko-mazurskim ustawili się strażnicy gminni czuwając z fotoradarem, aby użytkownicy pojazdów mechanicznych przestrzegali ograniczenia 40 km/h.
- 13 Lipca – na biurko kierującego samochodem służbowym trafia formularz wraz ze zdjęciem – dozwolona prędkość została przekroczona o 21 km. Taką przynajmniej podał fotoradar prod. rosyjskiej wypożyczony od firmy z drugiego końca kraju. Cóż stało się - kiedyś musi być pierwszy raz…
- 13 Lipca - sprawca wykroczenia ( 4 pkt karne, 200 złotych) wypełnia stosowny druk i wysyła faks ( archaiczna już forma, ale strażnicy gminni niezbyt często korzystają z komputera) z prośbą, że z powodu wyjazdu na urlop prosi o wysłanie mandatu nie wcześniej niż 1 sierpnia. W piśmie przyznaje się do popełnienia wykroczenia, podaje dane adresowe, telefon i mejla. Tego samego dnia rozmawia telefonicznie z prowadzącym sprawę, ten zapewnia go, że już nie 200, ale 100 złotych wyniesie mandat ( punkty muszą zostać) i życzy udanego urlopu.
- Przez cały sierpień i dwie dekady września nic się nie dzieje. Kara wisi, ale nie spada. Nie ma awizo, nie ma telefonu ( strażnicy wolą dzwonić niż pisać), czy to za sprawą kiepskiego klimatu roztaczającego się wokół sposobu pompowania gminnych budżetów, czy też może coś z tym fotoradarem było nie tak? W końcu zdjęcie z Lądku Zdroju krążące po Internecie pokazuje niezbicie, że tam – w miejscowości uzdrowiskowej tablica rejestracyjna będąca na co dzień na klapie bagażnika została przeniesiona przez „fotoradar” na zderzak pojazdu.
- 20 września – posłaniec złych wiadomości przynosi na biurko ..wezwanie na przesłuchanie i wypełnienie wniosku do sądu karnego ( stan majątkowy, liczba dzieci na wychowaniu, rodzaj umowy o pracę, pensja brutto itp. A wszystko dlatego, że strażnicy nie…znaleźli sprawcy wykroczenia w ciągu 30 dni.
Potem okazało się, że oni przez 30 dni rozumieją obowiązek znalezienia sprawcy, wysłania niezbędnego formularza i jego zwrot., tym bardziej, że z pokwitowania odbioru wynikało, że pierwsze papiery dotarły do firmy użytkującej pojazd już 5 lipca.
Na nic się zdały tłumaczenia, ze 2000 pracowników, 400 samochodów i sezon urlopowy. Stróże gminnego porządku przyznali, że mieli 17 lipca nalot Policji , której funkcjonariusze zarzucili im przetrzymywanie spraw.
20 i 21 września poszły dwa pisma wyjaśniające, ze prawo nie może działać wstecz i że od 13 lipca wiedzą już wszystko, a jeszcze wcześniej znaleźli użytkownika pojazdu. Ale oni tylko - sąd i sąd. Widocznie powaga RP nie cierpi, a sądy ziewają z nudów. Owszem można było walczyć dalej, ale czy warto „kopać się z koniem”? Może dawniej…?
*
Jest rok 1998, jesień, minęła 16.00 spod biurowca dawnego ZWAR( nie zawsze tam mieścił się UD) ruszają samochody, wracają do domów pracownicy. Już wtedy w tym miejscu tworzyły się korki. Tak było i tego dnia. Kierowca jednego z samochodów postanawia skręcić w kierunku CZD, oczekujący na otwarcie przejazdu kolejowego robią lukę, a on mając wolną drogę od strony przejazdu wyjeżdża prosto na spotkanie z autem jadącym pod prąd , którego kierująca chce ominąć korek i odbić za apteką w ul. Dworcową ( wtedy to się opłacało).. Mamy klasyczny dzwon. Kto winien ? WRD zastanawia się nad tym 8 miesięcy, w czasie których po jednej stronie staje córka pani prokurator bez ubezpieczenia AC, po drugiej kierujący pojazdem służbowym z autocasco. Naszego Don Kichota wspiera komendant jednej ze stołecznych komend Policji . W wyniku pracy nasz pechowy bohater odnosi pyrrusowe zwycięstwo – przed kolegium ds. wykroczeń staje dwoje współwinnych.
Potem jednak okazuje się, że nie było żadnego korka, na nic zeznania świadków ( zechciano przesłuchać tylko przełożonego, który wyjeżdżał o tej samej porze, ale to przecież nie świadek, osoby postronnej nie przesłuchiwano), na nic zdjęcia ulicy o tej godzinie i oświadczenie dróżnika. To wszystko było nieistotne. Istotne było to, ze pani prawnik ( córka prokurator) zarabiała połowę tego, co nasz bohater, miała ”Japończyka”, ale nie pamiętała ilu letniego, działkę i dom w budowie oraz troje nastoletnich dzieci. Don Kichot nie mógł wyjść z podziwu nad zaradnością wtedy ( jeszcze) współwinnej – sam mieszkał w bloku i ledwie wiązał koniec z końcem, a prywatna skoda dawała mu nieźle po kieszeni. Pan policjant wstawszy obciągnął sweter i powiedział, żeby panią uniewinnić, a pana skazać, bo jedynie płot ( niebieski) – stoi do dziś - przesłonił mu widok i dlatego spowodował dzwon.
Dziś ta sytuacja nie mogłaby mieć miejsca – tamten wyjazd ma charakter skrzyżowania i podwójną ciągłą , stad dziś ta pani nie mogłaby przekonać sądu karnego ( kolegiów nie ma od dawna, a sądów grodzkich od niedawna), że nigdzie nie jechała tylko parkowała w tłumie ludzi ( sporo ich jeszcze jeździło wówczas pociągami) na koślawym chodniku. To była cenna lekcja – nie warto kopać się z koniem, bo równie trudno jest udowodnić, że nie jest się słoniem, gdy już znajdziemy się w szponach aparatu sprawiedliwości.
**
Rychu