I nie pytam tu o program pana Tomasza, bo ten po podziale wpływów w telewizji politycznej, przepraszam – publicznej, ma się świetnie.
Pytam o Polskę małą - dzielnicową i osiedlową, a nawet uliczną. Wśród tych, co na czele i przed kamerami, trudno znaleźć kogoś, kto nie byłby zadowolony, że 80 % Polaków poza troską o dzień powszedni nie widzi sensu podejmowania jakichkolwiek wysiłków na rzecz najbliższego otoczenia, …więc, co z tą Polską?
*
Coraz częściej, gdy mowa jest o społeczeństwie obywatelskim, to chwilę potem padają magiczne słowa: „ kapitał społeczny”.
Trzeba też wyraźnie stwierdzić, że są takie miejsca w naszym kraju, gdzie wybory samorządowe są ważniejsze dla lokalnych społeczności od tych parlamentarnych, czy prezydenckich. Są takie miejsca nad Odrą i Wisłą, gdzie z jednej strony napływ unijnej pomocy i z drugiej chodzenie z wójtem, czy burmistrzem do jednej klasy lub na zajęcia szkolnego SKS-u potrafią czynić cuda.
Jednak w większości to są wyjątki potwierdzające regułę nijakości i anonimowości dużych i wielkich miast, gdzie miejsca, które powinny być naszymi małymi ojczyznami stają się jedynie naszymi sypialniami. A jeśli do tego dodamy te słowa o dbaniu o nasze interesy, które płyną z coraz to większych telewizorów HD, to można by nawet uwierzyć, że wszystko jest OK.
*
Jednak w ciągu ostatnich 20 lat takie słowa jak: fundacja, stowarzyszenie i samorząd starano się nam skutecznie obrzydzić. Bo chociaż partyjni działacze udają, że bardzo się cieszą z powoływania stowarzyszeń i fundacji i, że popierają udział w życiu publicznym lokalnych liderów, którzy są wstanie zaktywizować sąsiadów do posprzątania ulic lub zakupu destruktu, to tak de facto, wszystkich niezależnych traktują, jako zagrożenie. Bo dotąd to oni mieli wyłączność na dobro wspólne i to im, w dużej mierze, mieszkańcy mieli być wdzięczni.
I tylko tym stanem można tłumaczyć tak częstą nieufność oficjalnych radnych do struktur rad osiedlowych, czy mniej lub bardziej formalnych organizacji, jakie powstają na miejskich osiedlach. Ta nieufność, która jest w nas ( a co on z tego będzie miał?) sprawia, że tworzenie czegokolwiek od rady parafialnej do ciała założycielskiego fundacji spotyka się z takim oporem. I to nieufność i zawiść sprawiają, że lokalni społecznicy proszą, aby utwardzanie ulicy, przy której przyszło im się osiedlić przerwać w bezpiecznej odległości od ich domu tak, aby uniknąć pomówień, co rzecz jasna negatywnie wpływa i na samą, niedokończoną ulicę.
*
Może społeczeństwa obywatelskiego i kapitału społecznego należy szukać w młodym pokoleniu? Nie jest jednak lepiej z młodzieżą, która już za niedługi czas przejmie pałeczkę w sztafecie pokoleń.
– W ciągu ostatnich 6 lat prawie o połowę obniżyła się wśród studentów chęć niesienia bezinteresownej pomocy i zaangażowania w osiąganie celów wspólnych bez wynagrodzenia. Dziś ten odsetek wynosi niecałe 40 %,
Aby mogło funkcjonować społeczeństwo obywatelskie, musi istnieć kapitał społeczny, którego bazą jest zaufanie do administracji, samorządu, fundacji i stowarzyszeń.
Dziś o Polakach mówi się, że to „my naród, my rodzina”. Brakuje tego mostu łączącego rodzinę z narodem. A coraz bardziej widać, że rozwój małej Polski w ciągu najbliższych 20 lat będzie bardziej zależał nie od mijającego „ róbta, co chceta ( w pojedynkę)”, a od „ działamy razem, aby każdemu z nas było lepiej”.
*
Obecna ordynacja wyborcza jednak w tym nie pomaga. Dziś już nikt z obecnie rządzących nie kwapi się do zmiany ordynacji wyborczej z większościowej ( i partyjnej) na okręgi jednomandatowe ( głosujesz na człowieka i tylko jego rozliczasz).
Obecny system wyborów sprawia, że można dwukrotnie w ciągu roku obiecywać budowę np. ronda i nie ponosić żadnej odpowiedzialności za złożoną obietnicę – bo przecież złożył ją członek zarządu, a nie człowiek Iksiński.
Taki system sprawia, że burmistrz 65 tysięcznej dzielnicy pojawia się z politycznego nadania, gdy obok 15 –tysięczne miasto wybiera tegoż w wyborach bezpośrednich. A jeśli tak to nie powinna nikogo dziwić absencja na spotkaniach władzy z ludem „człowieka nr 1”, bo nie ma on potrzeby, aby zabiegać o głosy elektoratu.
Taki system sprawia, że ci, którzy stoją na czele dzielnic i ci, którzy zostali radnymi z list partyjnych nie chcą i nie mogą przeciwstawić się woli mniejszości, która gotowa jest poświęcić dobro wspólne dla uratowania swojego cennego spokoju.
I mimo kłód rzucanych pod nogi lokalnym liderom, którzy czasami próbują wejść w struktury władzy, a którzy potem jeszcze szybciej dostrzegają, że nie tędy wiedzie droga ku lepszemu jutru, ta mała Polska tu i tam jakoś sobie musi radzić.
*
Droga ku bardziej efektywnej i satysfakcjonującej przyszłości małej tj. dzielnicowej, osiedlowej i ulicznej Polski leży nie w ratuszach, ale w parafiach, klubach, fundacjach i stowarzyszeniach, które są wstanie skuteczniej osiągać lokalne cele niż partie z ich szumnymi programami. Rzecz jasna wiele zależy od napisania wniosku o unijne dotacje, co gorsza często okazuje się, że nie tyle ważny jest pomysł ile sposób, w jaki wniosek został sformułowany. Dlatego dobrze jak w tych organizacjach znajdą się zupełnie prywatnie urzędnicy, którzy doskonale potrafią posługiwać się administracyjną nowomową. W takich sytuacjach okazuje się, że ktoś, kto, na co dzień przewraca papiery bez większej wiary w sens takiego działania, w przypadku działalności w fundacji dostaje „skrzydeł”.
Czas najwyższy na budowę kapitału społecznego, a będzie to możliwe jedynie poprzez przywracanie zaufania do administracji państwowej i samorządowej.
Rzucanie słów na wiatr, składanie obietnic, których nikt nie ma zamiaru wypełnić i ciągłe „poślizgi” w realizacji ważnych dla społeczności inwestycji tego zaufania nie przywrócą.
A małej ojczyźnie umknie to, co przesądzi o dobrobycie i pomyślności ich mieszkańców.
**
Rychu